Domowe wino i zawalony most – Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3

Dzień trzeci – 04.08.2015 r.

7 rano. Upał ogromny, w namiocie nie idzie wysiedzieć. Co jest? Skąd w namiocie wzięły się mrówki?! Wyglądam na zewnątrz. Wszędzie małe mrówki! O brudnych naczyniach zostawionych wczoraj kawałek za namiotami lepiej nie wspominać – całe czarne od mrówek. Rozbiliśmy się na wypalonym ściernisku, kto mógł przewidzieć, że rano po tym popiele będą łazić mrówki?
Nie ważne. Mamy gościa. Jakieś 50 metrów od nas pasie się krowa. Ciekawe – jesteśmy rozbici na czyimś polu i ten ktoś przyszedł przykołkować krowę, widział namioty, rowery i nic – poszedł sobie. To miło z jego strony :). Idę pozaczepiać krowę i zrobić trochę zdjęć, bo są piękne kolory. Idę sobie, idę, podchodzę dość blisko i szykuję się do zdjęcia. Zaraz, zaraz, co ta krowa ma jakiś taki wściekły wzrok? Patrzę pod jej spód – o nie! To byk!

Domowe wino i zawalony most - Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3 byk

Uff. Przykołkowany, ale nigdy nic nie wiadomo. Odsunąłem się.

trekkingowo Domowe wino i zawalony most - Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3 poranek

Bardzo lubię słoneczniki na tle błękitnego nieba, a w Mołdawii hoduje się ich bardzo dużo. Dlatego nie raz pewnie będą tutaj figurować.

Mołdawia - Dzień 3 słoneczniki trekkingowo

Trzeba jechać. Grzesiek już jakiś czas temu się spakował i odjechał do cienia. Droga z asfaltu zamieniła się w biały, kurzliwy szuter i zaczęły się pagórki. Niby nie wysokie, ale cały czas: w dół i w górę. Narobiłem trochę fotek, bo widok takiego pagórkowatego, wyschniętego obszaru zrobił na mnie wrażenie, wręcz był czymś egzotycznym. Zwróciłem też uwagę na „stację benzynową”.

Mołdawia - Dzień 3 droga kurz trekkingowo

Mołdawia - Dzień 3 drogi trekkingowo

Domowe wino i zawalony most - Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3 traktor trekkingowo

Domowe wino i zawalony most - Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3 stacja benzynowa trekkingowo

W miejscowości Lopatnic zatrzymujemy się przy studni. W Mołdawii w każdej miejscowości są przydrożne studnie – i Bogu dzięki – w takich upałach to zbawienie. Lejemy się wodą z wiadra dla ochłody. W międzyczasie mijają nas samochodem BMW jakieś wiejskie dresiki i pytają skąd jesteśmy? Jak się dowiedzieli, usłyszeliśmy odpowiedź: „kurwa”. Cóż, to chyba przynajmniej kojarzą, gdzie leży Polska.

Mołdawia - Dzień 3 studnia trekkingowo

Jedziemy dalej, widać coś w rodzaju cmentarza. Młot i sierp może nie dziwią, ale trupia czacha pod Chrystusem, jak na banderze pirackiej? Mają jakiś taki zwyczaj w Mołdawii, bo jeszcze nie raz spotkamy się z taką symboliką (memento mori?).

Domowe wino i zawalony most - Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3 cmentarz pomnik trekkingowo

Kawałek dalej zatrzymujemy się przy sklepie, który nie tylko wygląda jak GS, ale w istocie czymś takim jest. No i dobrze. Znam te klimaty sprzed lat i przynajmniej wiem czego się spodziewać :). Ktoś przyjechał koniem z wozem na zakupy, ale będą zapasy?

Mołdawia - Dzień 3 koń sklep trekkingowo

Po śniadanie wchodzę pierwszy, Grzesiek pilnuje rowerów. W środku moją uwagę zwróciło ogromne liczydło, na którym pani ekspedientka biegle liczy rachunki. Żałuję do dziś, że nie zrobiłem zdjęcia. Dostaję od pani kawę firmową gratis, w plastikowym kubeczku do zimnych napojów (pod wpływem gorąca trochę mięknie i zmienia swój kształt). Proszę o jeszcze jedną dla kolegi. Aj, aj, aj, ale ze mnie niezdarna! Wylałem na podłogę. Wzbudzam ciekawość innych klientek (bo były same starsze panie). Uprzejma sklepowa się śmieje, macha ręką, że to nic i idzie po ścierkę. W lodówce widzę różne piwa, ale ciekawe są dla mnie edycje trzylitrowe, których w Polsce nie widuję. Przy okazji – ceny w Mołdawii są dość niskie, niższe najczęściej, niż u nas, ale wyższe od Ukraińskich. Dużo piw można kupić poniżej 2 zł, ale są też takie za 3 i więcej. Obok lokalnych trunków prawie zawsze widać na półkach ukraińskie Obolony oraz marki rumuńskie. Próbuję dogadać się z ekspedientką co do mostu na mapie w telefonie. Widzę, że jest rzeka, widzę że coś tam jest jakby most lub przeprawa promowa, i widzę też, że jeśli nie tą drogą, to pojedziemy sporo naokoło. A do tego niby mostu było ze 40 km, więc wybór był dość istotny. Długo trwało porozumiewanie się z panią. Myślę, że główny problem polegał na tym, że ona po prostu nie wiedziała co tam jest i tylko domniemywała. Machnąłem w myślach ręką, podziękowałem i wyszedłem jeść śniadanie przed sklepem. Swojska atmosfera. Wioska, ciepło, drzewka dające cień. Jakieś dzieci się nam przyglądają, więc częstuję je ciastkami. Nie odmawiają, wsuwają. Podjeżdża starszy pan na pięknym motocyklu:

Mołdawia - Dzień 3 motocykl trekkingowo

Ruszamy. Taa… 40 km. Sklepu ani jednego po drodze już nie było, a nie wiem czemu, akurat teraz wziąłem za mało wody. Grześkowi też się skończyła po drodze. Cały czas pagórki, zero cienia, żar leje się z nieba.

Mołdawia - Dzień 3 widoki trekkingowo

Mołdawia - Dzień 3 widoki trekkingowo

Mołdawia - Dzień 3 cielak trekkingowo

Mołdawia - Dzień 3 pola kukurydzy trekkingowo

Mołdawia - Dzień 3 rzeka Prut trekkingowo

Po drodze chmara much nie daje spokoju biednemu koniowi.

Domowe wino i zawalony most - Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3 koń muchy trekkingowo

Ostatkiem sił dojeżdżamy do mostu, jeszcze go nie widać, ale inne widoki zapierają dech w piersiach.

Mołdawia - Dzień 3 rzeka Prut przeprawa trekkingowo

Gdzie ten most?! O nie!!

Domowe wino i zawalony most - Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3 przeprawa

Jasny gwint! Stoimy, gapimy się. Obok „biwakuje” grupa mężczyzn. Humor najwyraźniej im dopisuje. Najstarszy i z brzuchem najwięcej gada i najwięcej się śmieje. Zaprasza nas na domowego winiaka, ale tym razem już nie z półtoralitrowej, ale pięciolitrowej plastikowej butelki po wodzie! Nie napisałem wcześniej. Język mołdawski jest bardzo podobny do rumuńskiego. Jakaś taka włocho-łacina. Ciężko coś zrozumieć. Niby większość z nich mówi także po rosyjsku, ale nie wszyscy. I wówczas jest problem. Pan starszy polewa nam do kubeczków jednorazowych wino. Nie wiem jak pił Grzesiek, ale ja żłopałem, bez degustacji, taki byłem spragniony. A ci faceci jak zobaczyli, że tak szybko piję, no to dawaj, polewali jeden kubek za drugim. W międzyczasie częstują nas kiełbachą z chlebem – nie za specjalna. Ale się zmusiłem. Po siódmym kubku wina zaprotestowałem. Pokazuję mu na butelkę z wodą, że tego chcę. A! – poszedł do auta i podarował mi zimną butelkę wody mineralnej! Wow! Gadamy dalej. Przedstawiają nam jakiegoś starego, chudego człeczka z tatuażami. Mówią, że siedział w więzieniu i jest tutaj miejscowym chuliganem i śmieją się z niego. Gość bardziej wyglądał na moczymordę, ale niech im tam będzie. Robimy sobie fotki w stylu „gangsta”, bo bardzo chcieli. Młodsi chcieli też FB, ale po tym co mi wpisał do notatnika chłopak, nie mogłem go znaleźć.

Domowe wino i zawalony most - Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3 gangsta trekkingowo

Temat zszedł na przeprawę. Starszy mówi, że daleko na około i że nas autem przewiozą z rowerami. Git. Przymiarki do mojego roweru. Nawet mu pasuje 🙂

Domowe wino i zawalony most - Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3 karniak trekkingowo

Mołdawia - Dzień 3 rowery do auta trekkingowo

Rowery ledwo co weszły, zwłaszcza mój. Ktoś musiał je z tyłu trzymać bo klapa się nie domykała. Kto trzymał? Ja trzymałem.

Mołdawia - Dzień 3 auto rower trekkingowo

Na tym zdjęciu robię dobrą minę do złej gry. Wszyscy byli pijani. Tylna klapa wozu otwarta na oścież. Cały czas waliłem głową w dach, bo jechaliśmy po szutrze z dziurami, a od spodu, w zęby dostawałem kierownicą. Na domiar złego starszy człowiek pędził, a rowery powoli zsuwały się do tyłu. Wszystko w tumanach kurzu z drogi. Biały pył zamiast zostawać w tyle, leciał do auta. Miałem tego pełno nawet w buzi. Jak wyglądały rowery i sakwy nie wspomnę.

Koledzy zatrzymali się w swojej wiosce po drodze i w sklepie kupili piwa. Dostaliśmy po jednym, kasy nie chcieli – stawiali. Po dobrych nastu albo dziesięciu kilometrach dotarliśmy na drugą stronę „mostu”. Tak patrzę na mapę teraz i szkoda, żeśmy się nie mogli zgadać co do miejsca wysiadki. Nie zależało nam na drugiej stronie mostu dosłownie, ale drugiej stronie w sensie „gdzieś tam”, za tą rzeką. Wysiedliśmy z auta i nasi gospodarze stwierdzili, że idą się kąpać do rzeki zachęcając też nas. Patrzę z góry, kąpie się trochę ludzi, woda nie może być taka zła. W dodatku przepływają na drugą stronę. No to wskoczyłem po tym winie oraz piwie i również przepłynąłem. Chciałem stanąć na drugim brzegu, ale zapadłem się po uda w muł. Wracam więc. Patrzę po wyjściu z wody – Co jest? – całe łydki we krwi. W mule były szczeżuje, ostre muszle i nawet nie poczułem jak poprzerzynały mi skórę.

Odjeżdżamy. O żesz… – kapeć w moim tylnym kole. Zabrałem się do wymiany. Coś nie poszło, zostawiłem, położyłem się w cieniu pod krzakiem. Zmuliło mnie po alkoholu i słońcu. Śpię. W międzyczasie Grzechu wspaniałomyślnie naprawił mi przebitą oponę. Za wiele nie pospałem, gdyż cały czas bezlitośnie gryzły mnie mrówki. Uczucie jak gdybym non stop obrywał po ciele małą pokrzywką. Jedziemy. Grzesiek mnie wyprzedził i wybrał złą drogę. Wtedy nie wiedziałem gdzie pojechał. Ja jechałem tak jak należało. Za jakiś czas zatrzymałem się (w końcu) przy sklepie. Pojadłem, popiłem, Grzecha nie ma. Nie ma jak się z nim skontaktować, bo nie miał roamingu i nie korzystał z telefonu. Poczekałem ze 20 minut, różne myśli krążyły mi po głowie. Ciekawe co by było, gdybyśmy się nie odnaleźli. Jedzie. Źle pojechał, ale w końcu zawrócił. Uff. Dojeżdżamy do granicy z Rumunią. Miejscowość Pascauti. Postanowiliśmy zajechać pod granicę wymienić trochę waluty, bo nam się kończyła. Trochę zamieszania, a my tylko na moment – wymienić. W budce strażniczej jakiś mega wkurzony, zły na cały świat koleś… Udało się.

Dalej wybrałem zamiast szosy, drogę na przełaj. Nie pożałowałem. Nie dość, że spory skrót, to jeszcze szeroki, fajny szuter, na którego końcu był długi zjazd. Jechaliśmy z wiatrem, więc szybko mijały kolejne kilometry.

Mołdawia - Dzień 3 droga na przełaj trekkingowo

Domowe wino i zawalony most - Wyprawa rowerowa Mołdawia 2015, dz. 3 studnie trekkingowo

W Mołdawii jest przesunięty o godzinę do przodu czas, co oznacza, że słońce, nawet w sierpniu zachodzi szybciej. Kiedy dojechaliśmy po szosie do jakiegoś otwartego sklepu, było już ciemno. Dziwna miejscowość, wszystko pogaszone, ciemno. Trzeba było świecić latarkami, a tu otwarty sklep, który można było pomylić z jakimś magazynem. W środku spora hala, a asortymentu bardzo malutko. I ekspedientka. Ekspedientka – dość młoda kobieta, przy której czujne oko ochroniarzy z naszych Biedronek, to nic. Pani chodziła za nami w milczeniu krok w krok i patrzyła na ręce. Najpierw Grześkowi, a po wymianie mi. Żenada. Przy sklepiku był stolik z krzesłami. Usiedliśmy, aby zjeść kolację, a potem poszukać miejsca na nocleg. Nie minęło 5 minut, mamy porozkładane kanapki, scyzoryki, pootwierane pasztety i serki, przychodzi ta kobieta i mówi, że koniec, bo ona zamyka. Cudownie! Widzi, że rowery z sakwami, zmęczeni, ciemno, nie może poczekać 5 minut nawet. Do tego, towarzyszący mi od kilku godzin potworny, migrenowy ból głowy, osiągnął apogeum. Na szczęście zdążyłem wypakować przy tym stole i połknąć tabletki. Z poszukiwaniem noclegu łatwo nie było. Błądziliśmy po ciemku między domami, szukając za wioską kawałka pola, ale nie dało się przejechać. Do tego szczekające psy. W końcu znaleźliśmy jakąś drogę wiodącą nad jezioro. Jezioro okazało się jakimś brudnym, śmierdzącym bajorem, więc od niego odbiliśmy gdzieś pod górkę między pola kukurydzy. Na górce byłoby widać zapewne nasze latarki, więc nie świeciliśmy. Wszystko z kurzu, a miałem namiot bez przedsionka, więc musiałem jeszcze przed spaniem powycierać sakwy, żeby nie ubrudzić nimi białej sypialni, mojego „domu”.


Statystyki:

Mołdawia - Dzień 3 statystyki trekkingowo

Facebook Comments Box