Jedzenie, czyli źródło energii na wyprawach

Jedzenie, czyli o tym co jeść, żeby mieć siłę jechać

Jazda rowerem, nawet obładowanym sprzętem, akcesoriami i tobołami, wbrew pozorom, wcale nie jest tak bardzo energochłonna. O wiele bardziej mi się chce jeść po dwóch godzinach spędzonych na siłowni, niż po całym dniu kręcenia na dwóch kołach. Oczywiście zależy to od wielu zmiennych, m.in. od rodzaju drogi, ukształtowania terenu, wiatru, prędkości średniej, w końcu – od ciężaru, który toczymy. Jadąc po płaskiej szosie i z wiatrem, można jeść tyle samo, ile w normalny dzień w domu i nie odczujemy jakoś specjalnie spadku kalorii. Inaczej się sprawa ma, jeśli mordujemy się wjazdem na ogromną górę i jeszcze (a tak jest zazwyczaj) mamy pod wiatr.

Chciałbym opowiedzieć Wam o moich nawykach żywieniowych w trakcie wielodniowych podróży rowerowych. Pewnie nie są one „idealne”, ale u mnie zdają egzamin. Mam jedną ogólną zasadę – rano musi być na spokojnie herbata i kawa. Z pierwszym śniadaniem bywa różnie, bo nie zawsze mam rano „świeże bułeczki”. Często drugie śniadanie staje się pierwszym dopiero, gdy docieram do najbliższego sklepu. Wiadomo – jeśli jeździmy po Polsce – sklepy są niemal w każdej wiosce, o wszędobylskich Biedronkach nie wspomnę. Jest łatwiej. Wiemy też jakie produkty nas interesują i co w sklepach można znaleźć. Sytuacja ma się inaczej w obcych krajach, a zwłaszcza tych „niezamerykanizowanych” i bez flag UE, np. Mołdawia, Ukraina, Macedonia, Bośnia, Albania, itp. Pomijając fakt, że może się zdarzyć, iż na długim odcinku trasy nie będzie żadnego sklepu, to będąc już w sklepie nie znamy towarów i ich nazw. Te podstawowe produkty poznamy oczywiście po wyglądzie, ale weźmy na przykład kefir, maślankę… Spróbujcie znaleźć na Litwie kefir w hipermarkecie albo wytłumaczyć komuś o co chodzi… 🙂 Ponieważ na spływach i rowerze piję dużo kefiru, to zapamiętałem nawet jego nazwy w niektórych krajach – „kefiras”, „zsiedle mleko”, „chefir”, itd. 🙂 Za granicą czasami trochę trzeba się nachodzić w sklepach lub popytać ludzi o produkty spożywcze, ale da się przeżyć :). Wracając do mojego typowego dnia na wyprawie… W trakcie największej jazdy, czyli od przedpołudnia do wieczora, nie jadam raczej ciężkich i dużych porcji obiadowych. Bywa, że jem batony musli jednocześnie kręcąc pod górę. Nie polecam tego robić – lepiej się zatrzymać i zjeść spokojnie. Banany, kefir i batony – to moje przekąski na zabicie głodu w trakcie wysiłku. W upalne dni, około godziny 13:00 mam „zjazd”, czyli zaczyna mi się bardzo chcieć spać, nawet gdy jadę. Najczęściej, aby to przemóc wypijam energy drinka lub nawet dwa i pełnia sił oraz trzeźwość umysłu po 15 minutach wracają :). Główny posiłek dnia jest na wieczór – niezbyt zdrowo, ale charakter wypraw trekkingowych często taką właśnie porę narzuca. Priorytet jest taki: najpierw znalezienie noclegu, rozbicie obozu, a później gotowanie, jedzenie, śpiewanie i spanie :D. Na obiado-kolację zazwyczaj przygotowuję makaron + kiełbasę lub mięso + jakiś sos z torebki. W domu nie jem sosów torebkowych z glutaminianem sodu, ale na wyprawie wszystko się wchłonie :). Na świeżym powietrzu wszystko smakuje o wiele lepiej, o herbacie nie wspomnę. Co do herbat, jeśli mogę wam polecić – piję czerwoną i yerbamate. Zielona też nieźle pobudza. Na pewno słyszeliście o płatkach owsianych, że mają wysoki indeks glikemiczny, czyli organizm dłużej będzie czerpał z takiego jedzenia energię. Warto je zjeść rano. Na Bałkanach na śniadanie jadłem chleb z dżemem i masłem czekoladowych, posypując orzeszkami. Z kiełbasą i mięsem w obcych krajach (choć w polskich wiejskich sklepach też) może być różnie. Np. na Bałkanach, w Rumunii mają ohydne, surowe, krwiste kiełbasy. Dopiero po ugotowaniu stają się „normalniejsze”. W Mołdawii kupując raz kiełbasę też myślałem, że szybko oddam ją naturze. Wg mnie najbezpieczniejsze jest ugotowane mięso z piersi kurczaka.

Jedzenie często uwarunkowane było również cenami. Takie kraje jak Czarnogóra, Chorwacja, Słowenia, Austria, mają kosmiczne ceny jedzenia. Jeśli ktoś chce jeść tanio, to w takich przypadkach trzeba trochę nachodzić się po marketach. Można znaleźć tańsze produkty.

Jeść można także z drzew. Ale ostrzegam – 6 nas jechało na Bałkany. Po tym jak zaczęliśmy jeść z drzew owoce, tylko jeden Klaudiusz nie miał w ogóle dolegliwości żołądkowych. Cała reszta w mniej lub bardziej ostry sposób odczuła na sobie efekt jedzenia brudnych owoców, brudnymi rękami (Klaudiusz miał jako jedyny żel antybakteryjny do rąk).

Oprócz tego zachęcam Was, zwłaszcza tych którzy chcą jeździć niskobudżetowo, aby czasem pozwolić sobie na odrobinę luksusu i zjeść pełnowartościowy obiad w restauracji.

Wybierając się na Bałkany popełniłem kilka błędów przy pakowaniu. Ogólnie zabrałem za dużo rzeczy, m.in. 2 kg białka w proszku oraz 1,5 kg izotoniku, również sypkiego. Nie bierzcie – nie warto. A kolana ma się jedne :).

Zdaję sobie sprawę, że post jest jedynie małym fragmentem tego, co o jedzeniu w podróży można by napisać. Dlatego zachęcam Was abyście dzielili się w komentarzach swoimi doświadczeniami i nawykami żywieniowymi. Będą one na pewno pomocne nie tylko dla mnie, ale również dla szeroko rozumianej społeczności podróżników… 🙂

Facebook Comments Box