Inflanty 2015 Wstęp i podróż
18.08.2015 r. Z Martą nawiązaliśmy kontakt jeszcze przed wyprawą do Mołdawii. Chciałem już wtedy jechać do Talina, ale Jej nie odpowiadał termin. Zostawiliśmy sobie więc otwartą furtkę „jakby co”, to po powrocie z Mołdawii. No i rzeczywiście udało się tak wszystko zsynchronizować, ażeby wspólna podróż doszła do skutku. Ona muzyk, ja muzyk, to się dogadamy :). Po powrocie z Mołdawii miałem chyba tylko dwa dni na przygotowania do kolejnego „wypadu”. Plan był taki: jadę autobusem Eurolines z Warszawy, w Białymstoku dosiada się Marta i razem docieramy do Kłajpedy na Litwie, a stamtąd ruszamy rowerami w trasę, którą już wcześniej dokładnie zaplanowałem ze wszystkimi atrakcjami i miejscami, które chciałem zobaczyć po drodze. Tutaj dodam, że pod względem organizacyjnym, była to pierwsza tak skrupulatnie przygotowana przeze mnie wyprawa. Miałem nawet kilka wariantów trasy, ponieważ Martę ograniczał czas. Mi potrzebne były minimum dwa tygodnie,bo chciałem zaliczyć jeszcze Saremę i inne wyspy estońskie, ale moja Towarzyszka twardo stawiała na swoim – maksymalnie 8 dni. Tak więc część trasy pokonaliśmy autobusami i pociągami. Nie mniej jednak robiliśmy średnio po ok. 100 km dziennie, gdyż teren był ultrapłaski i jechaliśmy raczej z wiatrem. Przez te autobusy i pociągi w obcych państwach było trochę problemów. Pytacie mnie na forum podrozerowerowe.info właśnie o transport. Rzeczywiście w Internecie nie brak komentarzy o powrocie do Polski autobusem z Talina, z rowerami. Kierowcy ponoć nie chcą zabierać dwóch kółek. Coś w tym jest. O tym w kolejnych postach. Poza tym sam transport roweru autokarem zasługuje na osobny wpis.
Podróż do Kłajpedy. Tradycyjnie z Opola wyruszyłem pociągiem osobowym do Wrocławia. Niemal odjechał mi sprzed nosa. Zapomniałem zabrać garnków i karty pamięci z muzyką. Na szczęście w pociągu bilety sprawdzał konduktor o pogodnym usposobieniu, co trochę poprawiło mi humor, ale nie na długo, gdyż tego dnia miałem okropną migrenę z towarzyszącymi jej wszystkimi nieprzyjemnymi objawami. Z Wrocławia do Warszawy dostałem się Polskim Busem – mimo, że ceny coraz droższe – nadal polecam przewoźnika (szkoda że nie polskiego). Miałem tym razem już cienki pokrowiec na rower (mały po spakowaniu) i rower bez marudzenia kierowcy znalazł się w bagażniku leżąc płasko (najmniej szkodliwa pozycja wg mnie dla bicykla w bagażniku autokarowym). Niestety zasięg Internetu pośrodku autobusu nie pozwolił mi pobrać muzyki na rower.
A teraz najlepsze, z serii, bo „dziwny jest ten świat”. Koło mnie usiadła jakaś babcia, która pierwsze co zrobiła w autobusie, to… Jak myślicie? Ściągnęła buciki i zaczęła sobie wietrzyć stopy! To jeszcze nie koniec. Przede mną na siedzeniach siedziała kobieta z dzieckiem. Co chwila, natrętnie, dosłownie przez całą podróż, odwracała się i patrzyła na mnie przez szczelinę między fotelami. Do tego jakoś dziwnie się uśmiechała, jak psychiatra do pacjenta… Taki pobłażliwy, wymuszony uśmieszek. Cóż, kilka pierwszych razy też na nią patrzyłem, ale potem zacząłem ignorować (dewiantów nie brakuje). Co było dalej… Wysiadłem w Warszawie w dzielnicy Młociny. Skręcam kierownicę i pedały. Wszyscy poszli, została tylko ta dziwna kobieta. Idzie do mnie – o nie! – Przepraszam, czy pan ma na imię Michał? – Nie – A to przepraszam, pomyliłam z kimś. No tak. Ale przez całą drogę nie można mnie było o to zapytać. Z Młocin muszę się dostać 10 km przez miasto na Dworzec Zachodni. Miałem jakąś godzinę. Ale pędzę, bo nie wiem ile będę jechał przez Warszawę. Jak się okazało – niedługo, gdyż Stolica ma dużo ładnych dróg rowerowych. Jadę, jadę, nagle zza zakrętu wyjeżdża jakaś starsza kobieta rowerem. Nic jej nie zrobiłem, ale się przestraszyła, zatrzymała, złapała za klatkę i krzyknęła: Jezus Maria, kur… mać!! Po czym jeszcze za mną wrzasnęła: Przeprosiłbyś kur przynajmniej chu jeb…!!! Niestety nie miałem na to czasu. Podkreślam – nic jej nie zrobiłem, ani nawet nie zajechałem jej drogi – po prostu się przestraszyła. Jestem na stacji – do odjazdu jeszcze chwila – a mi się chce do toalety, która oczywiście znajduje się w podziemiu, gdzie prowadzą tylko schody. Ładuję się więc do tej piwnicy z rowerem.
Autobus. Na trasie Polska – Estonia autokary Eurolines obsługuje białoruski przewoźnik. No więc widzę kierowcę – pan z wąsem jak sarmata, grzeczny, mówi trochę po polsku. Myśli nad rowerem. Poucza mnie, że ryzykuję, bo gdyby nie było miejsca to by mi go nie zabrał. Ale miejsce tym razem jest – wszystko miałem zaplanowane – nawet środek tygodnia na podróż autobusem – po to właśnie, aby miejsce się znalazło. W środku Internet hula, aż miło. W Białymstoku, tam gdzie miała dosiąść się Marta, o mały włos i byłoby po wyprawie, trochę przez moje nazwijmy to „zaniedbanie”. Było napisane na bilecie, że autobus zatrzymuje się na przystanku Biacomex. Sprawdziłem wcześniej na jakiej to ulicy i podałem Marcie taką właśnie informację. I tam czekała, było to jakieś 8 km przed dworcem PKS. Nie potwierdziłem tej informacji u kierowcy. Patrzę, a autokar mija Biacomex i jedzie dalej. Pędzę do kierowcy – razem z pilotem mówią o dworcu. Więc tłumaczę i proszę, żeby poczekali, bo Koleżanka już jedzie. – To czemu ty wcześniej nic nie mowil? – pyta białoruski kierowca. I tłumaczy mi, że to połączenie międzykrajowe i nie mogą czekać. Ja go tam na litość biorę, prawie płaczę ;), kierowca stoi pali papierosa… Jest! Jest Marta! Nie wiem ile poczekał kierowca, chyba z 5 minut, ale jestem mu za to do dzisiaj bardzo wdzięczny. To ja rozumiem! Po prostu być człowiekiem, a nie jakieś korporacyjne sztywne „rules”! Było już późno, ciemno. Północ chyba. Wszyscy spali w autobusie, a my z Martą musieliśmy swoje przegadać :). Wszystko „zgodnie z planem”. Moja Towarzyszka okazała się być wesołą „okapi”. W Kownie mieliśmy przesiadkę. 1,5 h do następnego autobusu do Kłajpedy. Czwarta godzina rano. Zimno. Z biletu nie wiadomo oczywiście skąd dokładnie będzie odjeżdżał kolejny autokar. Marta poszła szukać toalety, a wróciła niosąc mi gorącą kawę 🙂 Powęszyliśmy trochę i w końcu stało się jasne skąd odjeżdża autobus. Tutaj niespodzianka – bardzo miły kierowca – sam pakuje rowery do bagażnika, mówi trochę po polsku, zagaduje. Podobnie przy wysiadce. 2 godz. i jesteśmy w Kłajpedzie…
Trasa:
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’745266560′ ]