Kłajpeda – 19.08.2015 r. – Dzień pierwszy Wyprawy Rowerowej Inflanty 2015
Wysiadłszy i poskręcawszy rowery, jeździmy i rozglądamy się po mieście, aby wymienić walutę. Wg mojego przewodnika, wcale nie takiego starego, miały być lity, a okazuje się, że są już euro. Można płacić tymi i tymi, ale wolimy euro. Plan na dziś – przejechać litewską część Mierzei Kurońskiej i dotrzeć do słynnych kłajpedzkich wydm (miało być jak na pustyni). Pożądany fragment mierzei liczy sobie 50 km, czyli tam i z powrotem – 100. Aby się tam dostać trzeba przepłynąć promem. Koszt promu – 0,80?.
Wszystko poszło sprawnie. Jedziemy. Droga przez typowo bałtycki, nadmorski lasek, głównie sosnowy. Prosto, bez górek i cały czas tak samo… Polecam dla rodzin z dziećmi i przyczepkami rowerowymi. W drodze, zatrzymała nas policja albo jakaś straż parku. Zabronili nam jechać szosą, wskazując „ścieżkę rowerową”. No to zjechaliśmy na drogę polną (trochę nam się śpieszyło). W oddali dostrzegliśmy wieżę widokową. Tzn. przeznaczenie miała pewnie inne, bo stała przy radarze wojskowym, ale wdrapaliśmy się na nią. Ja na samą górę, Marta trochę niżej, bo na szczycie konstrukcja bardzo się bujała.
W końcu dotarliśmy do miejscowości Nida, gdzie miały być te wydmy. Ale najpierw coś do picia. Kurort turystyczny, lokali na świeżym powietrzu nie brakuje. Cena najtańszego piwa 3?! Po zaspokojeniu pragnienia udaliśmy się w kierunku wydm. Okazało się, że trzeba wdrapać się kilkadziesiąt metrów na górę, po prawie pionowej ścianie piachu (schody). Rowery musieliśmy więc zostawić przypięte u podnóża tego nasypu. Cały sprzęt także, oprócz aparatu i kamery. Nic nie zginęło na szczęście. Wydmy wyglądały mnie więcej tak:
Coś innego widziałem na zdjęciach przed podróżą, ale na fotografiach – wiadomo – rzeczywistość najczęściej wygląda inaczej :). Choć muszę przyznać, że nie mieliśmy wiele czasu, więc nie obeszliśmy wszystkich dróg, które są tam wyznaczone. Polecam zgłębić temat osobiście tam będąc :). Droga powrotna, dokładnie taka sama, bardzo nam się dłużyła. Była przerwa na plażę, trochę gimnastyki i coś dla wielbicieli urlopów nad morzem – widoki.
Dotarliśmy wreszcie do miejsca, skąd odpływają promy do Kłajpedy. Byliśmy tam o 20:30. Na prom trzeba było o tej godzinie czekać 45 minut, a śpieszyło nam się, bo trzeba było pojechać za miasto i znaleźć nocleg. W międzyczasie zjedliśmy jakiegoś fastfooda i zrobiłem telefonem panoramę miasta pięknie oświetlonego przez zachodzące słońce.
Gdy w końcu przedostaliśmy się na drugą stronę zalewu, było już ciemno. Przyszło nam jeszcze jechać 8 km za miasto, żeby znaleźć jakieś pole namiotowe. Miejscowość nazywała się Giruliai. Mapa w telefonie komórkowym mi pokazywała jakieś pole namiotowe przy torach. W tym miejscu stał bar, a za nim jakieś przyczepy kempingowe. Wchodzę do tego baru i próbuję najpierw coś po rosyjsku zagadać. Potem po angielsku, a w końcu okazuje się, że facet, z którym rozmawiam, potrafi dogadać się w pięciu językach, w tym po polsku. Chce nas ugościć u siebie – w domu koło baru. Niestety chyba nie mógł się dogadać z żoną, więc wskazał nam drogę na kemping z prawdziwego zdarzenia. Na tym polu obsługiwała pani, której pomyliły się języki – niemiecki z angielskim, ale w obu można się było z nią dogadać. Niemiecki – aha – czyli pole i ceny przewidziane dla niemieckich turystów… Koszt namiotu + osoba – 10?! Zgroza! Na Litwie! W Świnoujściu jakoś nie ma takich cen. Na polu za to było wszystko co trzeba – kuchnia, gaz, wi-fi. Zasnąłem nawet nie wiem kiedy (była już chyba północ).
Statystyki:
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’585464608′ ]