23.08.2015 r. – Dzień piąty.
Pierwszy dzień, gdy się budzę, a Marta nie „gada”, lecz jeszcze śpi. Idę umyć zęby do „korytka”. Hmm… Co jest? Myślałem, że Marta śpi w namiocie, a ona już przy umywalce… Podchodzę od tyłu i i łaskoczę ją w bok! O nie! To nie Marta, tylko jedna z tych wczorajszych niemieckich dziewczyn! Z tyłu wyglądała jak Marta, bo miała takiego samego koloru ciuchy, podobne okulary i kolor włosów. Przepraszam i mówię, że to pomyłka. Śmieją się dziewczyny, śmieję się ja :D. Marta śpi, bo myślała, że jedziemy pociągiem, ale nie jedziemy. Pociąg był o 8:35 i już odjechał. Mamy 100 km do granicy z Estonią. Zaczęliśmy od zwiedzania miejscowości w której byliśmy. Kieś po polsku, a po łotewsku Cesis, to miasteczko z bogatą historią.
„Zostało założone w 1206. W 1583, po wyprawach inflanckich Stefana Batorego, na sejmiku w Kiesi Stanisław Pękosławski ogłosił w imieniu króla nową konstytucję Inflant. Od 1598 było stolicą województwa wendeńskiego I Rzeczypospolitej (istniało formalnie do 1660). Najstarszą zachowaną budowlą miasta jest, obecnie protestancki, kościół św. Jana zbudowany w 1284 przez mistrza krajowego Wilhelma Schaenberga. W roku 1535 zmarł w nim nagle, podczas nabożeństwa wielki mistrz Walter von Pletenberg. Świątynia jest miejscem pochówku kilku dostojników zakonnych i biskupów, m.in. biskupa Andrzeja Nideckiego. Najstarsza osada ludzka w Kiesi znajdowała się na wzgórzu Riekstu, gdzie plemię Vendów z bałtyckofińskiej grupy językowej wzniosło drewniane grodziszcze (stąd niemiecka nazwa miasta- ?Wenden?). 18-metrowej wysokości wzgórze z widocznymi resztkami fortyfikacji można podziwiać w Parku Zamkowym w Kiesi. Gród znajdował się w pobliżu ważnego traktu wiodącego z zachodu na wschód i dominował nad okolicą. Niemieccy krzyżowcy z zakonu kawalerów mieczowych w roku 1209, w pobliżu grodowego wzgórza, rozpoczęli budowę zamku o nazwie Wenden. Już w roku następnym zamek ten był przez trzy dni oblegany przez Estów. Gdy zamek został rozbudowany i dobrze ufortyfikowany, służył jako siedziba Wielkich Mistrzów zakonu. Była to główna rezydencja inflanckiego mistrza krajowego. W centrum miasta rozplanowano rynek i wzniesiono dominujący nad otoczeniem kościół św. Jana, który powstał w latach 1281-1284. Miasto otoczone było kamiennymi murami, których fragmenty do dziś są widoczne przy ulicach Va??u i Palasta. Miasto szybko się rozwijało, dzięki czemu w średniowieczu zostało przyjęte do Hanzy. Po sekularyzacji zakonu krzyżackiego, w 1566 roku miasto zostało włączone do Wielkiego Księstwa Litewskiego. W roku 1577, podczas wojen inflanckich, garnizon wysadził w powietrze część zamku, by zapobiec dostaniu się w ręce Iwana Groźnego, który został ostatecznie pokonany w serii bitew pod Kiesią (1577?1578). W 1584 roku na mocy bulli papieża Sykstusa V, Kieś (Wenden) stała się siedzibą katolickiego biskupstwa inflanckiego, które istniało do 1798 roku. W roku 1598 Kieś została włączona w skład Rzeczypospolitej Obojga Narodów, jako stolica województwa wendeńskiego, a pięć lat wcześniej król Zygmunt III Waza wyznaczył biskupowi wendeńskiemu miejsce w Senacie po biskupie kamienieckim. W 1620 Kieś/Wenden została zdobyta przez Szwedów. Zamek został odbudowany, ale ponownie zburzony w roku 1703 w czasie Wielkiej Wojny Północnej przez Rosjan i pozostawiony w postaci ruin. Bitwa pod Kiesią w czerwcu 1919 roku stanowiła decydujący moment dla estońskiej i łotewskiej walki o niepodległość. Obecnie siedziba władz administracyjnych okręgu C?sis.” /Wikipedia
Zaczęliśmy od kościoła, bo był po drodze. Następnie zamek. Wstęp płatny, czasu nie ma, co zrobić z rowerami? Jeździmy po dziedzińcu, naszą uwagę zwracają śmieszne kamiennie lwy:
Chciałem koniecznie zrobić zdjęcie zamku od zewnątrz i zobaczyć go w całej okazałości. Zjeżdżam więc ze wzgórza do parku. Marta nie chciała, więc została. Nie bardzo jest skąd zrobić zdjęcie. Wszędzie drzewa i budynki. Widzę bajecznie wyglądający kościół:
Udało mi się zrobić zdjęcia jedynie fragmentom zamku.
Czas jechać. Szukam Marty. Nie ma jej. W końcu sms-ami się odnaleźliśmy. Wyjeżdżamy z miasta. Nie chciałem jechać główną, ruchliwą drogą. Poza tym na mapie widziałem, że wzdłuż Gujany do Valmiery (czyli kolejnego miasta na naszej drodze) prowadzi przez park narodowy „ładna”, biała droga. Więc odbiliśmy w lewo. Na początku piękny, nowy asfalt i z górki. Włączyłem w słuchawkach muzykę skandynawskiej grupy Korpiklaani i jazda – napieram. Po 3 kilometrach asfalt się skończył, a droga rzeczywiście zrobiła się biała, tak jak na mapie, ale biała od szutru z koleinami. O nie! Zawracamy na główną szosę! I z powrotem pod górę. Okazało się, że ruch był mały, dobra nawierzchnia, barwne, wiejskie krajobrazy. Mało miejscowości, mało domów, wszędzie tylko ścierniska i pastwiska z bujną, soczyście zieloną trawą (nie to co w Mołdawii). Do tego nieduże lasy. Szybko „dobijamy” do Valmiery. Przerwa na kawę w jakiejś sieciówce. Bez żebraków się nie obyło. Gość potrafił żebrać w różnych językach :). Guzik dostał. Nie daję i już!
Wyjeżdżając z miasta przecinamy na rondzie autostradę, która na Łotwie wygląda jak nasza droga wojewódzka. Z Valmiery, po prostej, dobrej drodze i chyba z wiatrem ciśniemy, aż do 80 kilometra.
W miejscowości Vecate przerwa na zakupy spożywcze i jedzenie. Kupiłem m.in. suszoną wołowinę.
20 km przed granicą z Estonią, w miejscowości Mazsalaca Marta chce kempingu. Coś było zaznaczone na mapie, więc jedziemy sprawdzić pole namiotowe w parku. Nie ma pola, jest miejsce na dziki biwak. Nie podoba mi się tam. W dodatku jeżdżą autami jakieś miejscowe dresiki. Namawiam Martę, abyśmy wyjechali z wioski i rozbili się gdzieś na polu. Pomysł okazał się bardzo dobry, bowiem znalazłem intuicyjnie na mapie doskonałą miejscówkę. Zajeżdżamy o 19:30, słońce jeszcze porządnie grzeje. Rozbiliśmy się na wykoszonym pastwisku. Od głównej drogi odgradzał nas lasek, a od polnej – kukurydza. Pod lasem były wałki słomy, które posłużyły za półkę prysznicową oraz parawan :).
Zabieram się za gotowanie obiadu. Dzisiaj na bogato – jest czosnek, cebula, pomidor, 250 g fety, 80 g podsuszanej wołowinki, sos 4 sery, makaron i grzanki o smaku serowym – pycha! Kiedy później poszedłem się myć, usłyszałem, że Marta coś krzyczy. Przychodzę, pytam co się stało? – A nic, tak tylko próbowałam.
Nad lasem długo jeszcze świeciło słońce – było cudownie! Kocham noclegi na dziko!
Statystyki:
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’590915971′ ]