25.08.2015 r. – Dzień siódmy.
Do Tallina zostało ponad 100 km. Po drodze dobrze by było wstąpić do jakiejś kafejki, kupić przez Internet i wydrukować bilety powrotne na jutro. Zależało nam na czasie, więc staraliśmy się jechać po asfalcie bez zbędnych i długich przerw :). Wystarczyło, że zatrzymałem się na chwilę za potrzebą, aby Marcie urósł za rowerem „ogon”. Gdy ją dogoniłem, okazało się, że już nie jedzie sama, tylko z jakimś facetem :). Był to skandynawski sakwiarz, w dość słusznym chyba wieku (a może tylko tak wyglądał). Też jechał do Tallina i chwilę nam towarzyszył. Większość trasy przejechaliśmy po mało uczęszczanej i dobrej drodze. W miejscowości Luige, w biurze informacji turystycznej, kupiliśmy bilety na autokary. Piszę na autokary, bo zdecydowaliśmy się na osobnych przewoźników. Marta chciała dostać się do Olsztyna (Eurolines – przesiadki w Rydze i Wilnie), a ja miałem bezpośrednie połączenie do Wrocławia (Ecolines, bez przesiadek). Bilet kosztował mnie 200 zł. Trochę byłem niepocieszony, że tak wyszło i nie będziemy wracać razem, ale gdybym miał tłuc się w autobusach do Warszawy, a stamtąd jeszcze do Wrocławia, a następnie do Opola, miałbym w sumie 4 przesiadki. Klamka zapadła. Przed Tallinem wjechaliśmy na jedną z głównych dróg prowadzących do miasta – nr 4. Co tam się działo! Wąsko i mnóstwo aut. Najgorsze oczywiście ciężarówki. Tam właśnie, pierwszy raz w życiu pokazałem środkowy palec kierowcy vana, który wyprzedzał mnie tak blisko, że prawie otarł mi sakwy. Wystarczyło jedno moje zachwianie i mogłoby się skończyć tragicznie. Na szczęście obydwoje z Martą po dziś dzień żyjemy :).
W centrum miasta, w północnej jego części, w zasadzie w miejscu, które wyglądało jak mały port, znaleźliśmy Hostel, który oferował pokoje dwuosobowe z łazienkami w niezłych, jak na Tallin cenach (ok. 60 zł od osoby). Rowery zostawiliśmy w pomieszczeniu obok recepcji. Bardzo miła obsługa, na mapce poniżej widać dokładnie gdzie ów hostel się znajduje. Porzuciwszy sakwy w pokoju, udaliśmy się na zwiedzanie miasta, bo zapadał już wieczór, a chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć. Gdybym miał polecić do zwiedzania jedną ze stolic państw inflanckich – na pewno nie byłaby to Ryga. Sugeruję Tallin i/lub Wilno – które miasto piękniejsze? – Trudno mi stwierdzić :). Tallin ma mnóstwo zabytków. Zachował się tutaj także zamek i mury obronne w oryginalnym stanie, w centrum – warownia umieszczona jest na wzgórzu i góruje nad miastem. Żałuję tylko, że nie miałem aparatu, a zdjęcia robiłem telefonem komórkowym. Stąd ich nie najlepsza jakość, zwłaszcza o zmroku.
Ceny w Tallinie są porażające! Tyczy się to wszystkiego – od magnesów na lodówkę począwszy, a na jedzeniu w restauracjach skończywszy. Nie będę opisywał zabytków. Myślę, że o wiele przyjemniej jest dowiedzieć się o nich na miejscu i zobaczyć na własne oczy :). Napiszę natomiast jeszcze jak wyglądał powrót autobusem z rowerem w bagażniku, gdyż będzie to cenna informacja dla rowerzystów.
Następnego dnia miałem autobus o 8:00. Marta o 10:00. Czyli wstałem wcześniej i pojechałem na przystanek. Padało. Pierwszy raz na naszej wyprawie. Wszystko poszło gładko. Odkręciłem pedały, skręciłem kierownicę, na rower założyłem pokrowiec. Podjeżdża żółty autobus Ecolines, do środka wchodzi dosłownie garstka ludzi (jest środek tygodnia). Rozmawiam z kierowcą o rowerze – patrzy się – macha ręką i otwiera bagażnik. Podchodzi jakaś baba – myślałem, że pilotka. Każe pokazać sobie bilet. Mówi po angielsku, że nie mogą przewieźć roweru przez granicę z Polską. Dlaczego? Bo takie mają zasady. I nie ma gadania. Jeszcze do tego bezczelny ton. Zero informacji. Nabazgroliła mi coś na bilecie po estońsku i do widzenia. Oczywiście wiedziałem o co chodzi, czekali na łapówkę. Podeszła do mnie jakaś dziewczyna z tłumu i mówi wprost – że oni chcą kasę i wtedy rower zabiorą. Mam to gdzieś! Nie daję łapówek! Autobus odjeżdża. Idę na dworzec, pytam, gdzie jest obsługa Ecolines. W osobnym budynku. Idę tam. A w biurze dwie panie – jedna to ta, przez którą nie pojechałem! Mówię, że chcę zwrot pieniędzy. Nie ma zwrotu. Drukuje mi regulamin, gdzie jest napisane, że przez granicę z Polską (i tylko tą granicę) nie przewożą rowerów! Chwilę podyskutowałem, baba oburzona (kto tu powinien być oburzony?). Wyszedłem stamtąd. Dzwonię na infolinię Ecolines do Polski. Pan już przyjemnym tonem mówi, że mogę pisemnie złożyć w Polsce reklamację. Zostawiłem sprawę, bo czas uciekał. Przez smartfona kupiłem kolejny bilet na autobus Eurolines, którym miała jechać Marta. Udało się. 45 minut przed odjazdem możliwe było jeszcze kupno biletu przez Internet! Koszt: chyba ze 160 zł do Warszawy. Zadzwoniłem do Marty. Bilet wydrukowałem wracając do hostelu. Dobrze. Przenieśmy się teraz znowu na dworzec. Jest godzina 10:00. Czekamy z Martą ze złożonymi rowerami. Podjeżdża autobus, wyskakuje białoruski kierowca z sarmackim wąsem (ale nie ten sam, co w Polsce). Kierowca mówi trochę po polsku. Od razu coś marudzi, że rowery. Ale tutaj jest już inna rozmowa – jak swój ze swoim :). Kierowca: A jak w Wilnie bedzje dużo ludzji, to gdzje ja ich bagaże zmieszczę? Ja: Panie kierowco jest środa – nie będzie dużo ludzi w Wilnie. Kierowca: Tak! Ty wiesz ile bedzje ludzji w Wilnie! Dawajcje te rowery!
Myślałem, że padnę jak to usłyszałem! 😀 Oczywiście okazało się że na całej trasie ludzi wsiadła tylko garstka. Mało tego. Nie było żadnych przesiadek! Tzn. Marta miała przesiadkę w Wilnie, ale do autobusu Eurolines, który, jak się okazało jedzie przez Olsztyn! Wszystko się dobrze poukładało. Wracaliśmy razem.
Co do reklamacji biletu w Polsce – odpuściłem. Nie chciało mi się. Wiem jak wyglądają takie reklamacje. Natomiast chyba nie muszę pisać, co sądzę o takim przewoźniku, jak Ecolines. Nie polecam!! Korporacjonizm! Wolę tych białoruskich przewoźników, gdzie można pogadać z kierowcą jak człowiek z człowiekiem – jak trzeba to zaczeka na koleżankę z rowerem (Białystok), zabierze rowery, mimo że nie musi. I nie dopomina się „dodatkowej gratyfikacji”. Tyle mam do powiedzenia w tej kwestii.
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’590906875′ ]
Komentarze są wyłączone.