Słowacja. Wyprawę bałkańską rozpoczęliśmy wyjeżdżając rowerami w 6 osób z Muszyny Zdrój. Pierwsze dwa, niepełne dni, zajęło nam przejechanie słowackich gór. Dużo ich nie było, ale niektóre podjazdy były tak strome, że musiałem wprowadzać na górę rower z sakwami.
Nigdy nie jechałem w tak dużej grupie sakwiarskiej. Podobnie moi towarzysze podróży. Od początku więc towarzyszyło nam dużo radości, choćby właśnie z tego powodu, że możemy uczestniczyć razem w takim peletonie. W grupie siła! Główną atrakcją Słowacji miało być zabytkowe miasto – Koszyce. Byliśmy zarazem ostrzegani na forach internetowych przed dużą liczbą Cyganów mieszkających w ubogich dzielnicach miasta, którzy zachowują się w sposób wrogi wobec rowerzystów – dzieci cygańskie rzucają kamieniami. Pierwszego dnia, tj. 5 lipca 2014 r. czując wolność, jaką daje jazda na rowerze w nieznane, zatrzymywaliśmy się przy rosnących obok dróg drzewach owocowych (czereśnie) i zajadaliśmy się nimi bez zachowania jakichkolwiek środków ostrożności (higieny). Przy jednym drzewie naprzeciwko domów, zapytaliśmy nawet o zgodę, gospodarz pozwolił zrywać owoce. Było błogo i sielsko.
Pamiętam pierwszą górę, na którą nie mogłem wjechać. Muszę tutaj wspomnieć, iż jako jedyny z naszej szóstki jechałem na rowerze trekkingowym, na 7-rzędowym wolnobiegu i miałem najcięższe sawky i rower z wszystkich. Dlaczego tak wyszło z sakwami? Bo będąc najstarszym z całej grupy czułem się w obowiązku zabrać wiele nadprogramowych rzeczy, które mogłyby się przydać „nam wszystkim”, np. dwie apteczki, dodatkowe narzędzia rowerowe, itd. Oprócz tego takie zbędne produkty, jak: 1,5 kg izotoniku w proszku, 2 kg białka w proszku, itd. Miałem też ładowarkę rowerową na prądnicę, z akumulatorkiem żelowym dla podtrzymania ładownia, gdy rower nie jedzie. Ważyło to 0,5 kg! A po 3 dniach, podczas ulewy, zestaw zamókł, zepsuł się i woziłem ten szmelc przez 35 dni! Mógłbym tak jeszcze pewnie wymienić parę rzeczy. Suma summarum – sakwy i torba na kierownicę ważyły grubo ponad 35 kg, a do tego rower z akcesoriami – 19 kg! Bez komentarza.
Nie rozumiałem na początku dlaczego wszyscy moi towarzysze wjeżdżali pod tą górkę na siedząco, a ja nawet na stojąco nie dawałem rady. Zrozumiałem na górze – gdy popodnosiłem ich bicykle oraz spojrzałem na przełożenia :). Dziś mam z tyłu kasetę, na której największa zębatka ma 36 zębów i jadąc po płaskim terenie prawie stoi się w miejscu, a nogi spadają z pedałów (jest tak lekko). Oczywiście po kilku-kilkunastu dniach tamtej wyprawy przyzwyczaiłem się do obciążenia, wjeżdżałem pod góry, ale odbiło się to na zdrowiu kolan. Tak przy okazji – nie lubię jeździć w kasku i zazwyczaj w ogóle go nie używam, ale w Słowacji obowiązuje rowerzystów nakaz jazdy w kaskach.
I jeszcze jedna ciekawostka. Naczytałem się przed wyjazdem o Słowackich niedźwiedziach. Ponoć nasze tatrzańskie niedźwiedzie to oswojone misie w porównaniu ze Słowackimi. Można poczytać sobie w Internecie o atakach niedźwiedzi na ludzi w ostatnich latach, właśnie w Słowacji. Zdarzył się nawet przypadek, że misiek wszedł sobie do obejścia przed domem atakując psa. Trzeba mieć się na baczności.
Nocleg na Słowacji będziemy wspominać zawsze jako jeden z najlepszych. Znaleźliśmy bowiem zalew nad rzeką Hornad, między miejscowościami Margecany i Jaklovce, nad którym kempingowała słowacka, dość liczna rodzina. Zapytaliśmy czy możemy się koło nich rozbić. Zgodzili się.
Każdy robił swoje do czasu zapadnięcia zmierzchu, kiedy to ich „gospodarz”, po wypiciu sobie kilku głębszych podszedł do nas zagadać. Przyniósł w plastikowej butelce domowej roboty wino. Wszyscy piliśmy z gwinta, a potem Słowak zaprosił nas do ogniska. Przy ognisku mieli grajka, który grał na gitarze i równocześnie na harmonijce zamocowanej na specjalnym statywie. Grał słowacki, bardzo przyjemny folklor, a rodzinka śpiewała. Było wspaniale! 🙂 Później kazał żonie podać wódkę (ponoć najlepszą słowacką) i joł nas częstować. Po jednej kolejce odmówiliśmy kolejnych, ze względu na wczesną pobudkę i podróż. Proponował nam żebyśmy coś swojego im zaśpiewali, polskiego. Pożyczyłem więc gitarę od muzyka i zaczęliśmy śpiewać – były sokoły, białe misie itd. 😀 Śpiew prowadził zdecydowanie Paweł, czym nas wprawił w pozytywne zaskoczenie :). Niektórzy z nas kąpali się też w jeziorze. Woda dość zimna, górska i pełno mułu oraz wodnej trawy, lecz spełniała swoje zadanie – myła i chłodziła. Z piosenek, które śpiewali Słowacy, mi i Klaudiuszowi najbardziej zapadła ta, w której przewijało się często słowo „dziube” albo „dziubek” 😀 Była przezabawna!
Nazajutrz zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy na Koszyce, a następnie na Węgry!
Przed Koszycami, Ewę zaczął boleć brzuch. Dałem jej węgiel, zatrzymaliśmy się też przy aptece, aby kupić leki na takie właśnie „okazje”.
Dolegliwości żołądkowe u naszej koleżanki, były przedsmakiem tego co czekało niebawem nas wszystkich w mniejszym bądź większym stopniu (oprócz Klaudiusza, który używał żelu antybakteryjnego do rąk).
Dotarłszy do Koszyc, zrobiliśmy sobie przerwę. Najpiękniejszym zabytkiem miasta jest Katedra pw. św. Elżbiety. Świątynia wzniesiona została w latach 1378 – 1508 w stylu późnogotyckim, w miejscu wcześniejszego kościoła parafialnego, który spłonął w pożarze w 1370 roku. Robi wrażenie i trzeba ją zobaczyć!
Tuż przy katedrze znajduje się rynek z urokliwą fontanną.
Na koniec jeszcze znalazłem miejsce, w którym można było zrobić wspólną fotkę, tak, aby widać było w tle katedrę w pełnej okazałości (no dobrze, powiedzmy: w półpełnej).
Upał był ogromny, zwłaszcza nad rzeką Hornad, za miastem.
Wyjeżdżając z Koszyc natknęliśmy się na „sławne” cygańskie dzieci. Nie wyglądały przyjaźnie, wydawało się, że wystarczy się zatrzymać albo coś powiedzieć, a poleci kamień. Na szczęście obyło się bez „rzutów”. Z moich obserwacji wynika, że Romowie słowaccy są trochę inni z wyglądu, niż polscy. Jakby to poprawnie politycznie napisać… U nas mieszkają nieco „ładniejsi” z buzi.
Za Koszycami droga stała się już mniej górzysta, więc tego dnia mogliśmy zrobić bez większego trudu 124 km, tym bardziej, że połowa trasy przebiegała przez Węgry, które są już zupełnie płaskie.
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’367882617′ ]
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’368730884′ ]