Rumunia rowerem, czy nadal dzika i nieprzejezdna?

Rumunia rowerem

Rumunia rowerem. Cóż to za kraj, w którym żyje największa populacja niedźwiedzi w Europie (50%)? Ktoś wyliczył np., że w rumuńskich Karpatach żyje ok. 4000 wilków, 6200 niedźwiedzi brunatnych i 2000 rysi. Kraj górzysty, dziki i biedny. Krążą legendy o fatalnym stanie dróg i całej masie dzikich bezdroży… A Rumun to nie Rom.

Tyle mniej więcej wiedziałem o Rumunii, zanim się tam wybrałem rowerem. Oczywiście w czasie każdego noclegu w górach (nie wiele takich było) czujnie przypatrywałem się każdemu krzakowi, czy przypadkiem nie wyskoczy z niego niedźwiedź :). W Rumunii spędziłem z moimi kompanami tydzień i nie zobaczyliśmy nawet sarny (pewnie dlatego, że tak szybko jechaliśmy, robiąc po ponad 100 km dziennie). Śpieszyliśmy się, bo do zobaczenia oprócz Rumunii, było jeszcze 11 innych państw.

A było to tak…

„Serdeczne powitanie” zgotowano nam już na stacji benzynowej, tuż po przekroczeniu granicy. Jeden z naszych kolegów prał sobie bieliznę w przyzwoicie utrzymanej toalecie. Musiało to przeszkadzać jakiemuś klientowi, bo za chwilę do męskiej toalety wpadła kobieta z obsługi i kazała się wynosić. Oo – lekko w tym kraju nie będzie – pomyślałem. W miejscowości Oradea wpadliśmy do jednego z centrów handlowych, gdyż rozpętała się burza i potworna ulewa. Nie było tak łatwo. Ochrona od razu nas zawróciła z przedsionka galerii, gdzie chcieliśmy wejść z rowerami i przeczekać. Ale łamanym angielskim udało nam się uprosić panów o pozwolenie tylko na czas deszczu. Przy okazji można było zrobić zakupy. Tak, tak, Rumunia to już nie jakieś zaściankowe państewko – niektóre miasta, jeśli chodzi o nowoczesną architekturę, szkło i centra handlowe mogłyby spokojnie konkurować z polskimi i wygrać.

Wyjechawszy po burzy, zaczęliśmy długi  podjazd. „Płaskie Węgry” się skończyły i teraz w zasadzie codziennie pokonywaliśmy po kilka większych wzniesień. Uwieńczeniem wszystkich tych podjazdów miała być słynna rumuńska Trasa Transfogaraska biegnąca w poprzek Karpat.

Pod wieczór, kiedy mieliśmy już bardziej z górki, powstał słynny filmik „uśmiech na tle zachodzącego…”. Wyprzedzałem właśnie rowery, filmując wszystkich telefonem (ujęcie od przodu). Prędkość ok. 30 km/h. Wyprzedziłem też Wojtka i mówię: „Wojtek! Uśmiech na tle zachodzącego sło…” i trach!!! Wojtek ciesząc się z jazdy, chciał pokazać coś do kamery, ale stracił panowanie nad „pojazdem” i wywinął orła. Na filmie słychać moje głośnie „kur..”, bo sytuacja nie wyglądała ciekawie. Przy tej prędkości i z górki, wywracając się dosłownie „rył” jeszcze przez chwilę po asfalcie. Byłem zły na siebie. Na szczęście koledze nic się nie stało, ale miał dziurę w sakwie i drogiej kurtce. Dziurę w sakwie zakleił kawałkiem dętki. To była dla nas przestroga na dalszą jazdę, o której, jak się wkrótce okazało, szybko zapomnieliśmy, powtarzając błędy z przeszłości.

Gdy słońce zachodziło, dotarliśmy do miejscowości Holod. Znajdował się tam kościół z dużym trawnikiem – wymarzonym miejscem na namiot. Kilkoro z naszych towarzyszy aktywnie uczestniczyło w życiu kościoła i z ich strony padła propozycja, aby iść do księdza i zapytać się o miejsce pod namiot. Skierowano nas trochę dalej, nie wiedzieliśmy jeszcze gdzie. Pan na rowerze nas poprowadził do czegoś w rodzaju gospodarstwa agroturystycznego. Okazało się, że znajdują się w nim m.in. pokoje dla pielgrzymów. Mięliśmy więc ustawiony nocleg. Na zewnątrz długiego baraku, znajdował się nawet sznurek na pranie. Był też prysznic. Spaliśmy w jednym pokoju na łóżkach piętrowych.

Rumunia dzika statystyki 1 trekkingowo

Nazajutrz zakleiłem dziurę w dętce i zaczęliśmy uzgadniać z gospodarzami szczegóły zapłaty. Nie chcieli pieniędzy, tylko nasze adresy w razie, gdyby oni potrzebowali kiedyś noclegu w Polsce.

Rumunia, czy nadal dzika agroturystyka trekkingowo

Nocleg w przykościelnej agroturystyce. Rankiem łatałem dętkę.

Tego dnia mieliśmy w planach zboczenie z trasy celem odwiedzenia ogromnej pieczary Meziad. Droga upływała wesoło i sielsko. W wioskach podziwialiśmy kolorowe chatki zdobione często porcelanowymi kafelkami.

Rumunia rowerem konwój

I tak jechał przez rumuńskie wioski konwój 6 obładowanych rowerów…

Rumunia rowerem domy

Aby wejść do jaskini trzeba było się trochę powspinać po drewnianych schodach. Zostawiliśmy niepewnie rowery przypięte na dole.

Rumunia, czy nadal dzika w dół jaskinia Meziad trekkingowo

Ja swojego nie zapiąłem, bo nie bardzo miałem do czego, poza tym zapewniano mnie, że tu nikt nie ukradnie. Jaskinia zrobiona pod turystów, zwiedzanie tylko z przewodnikiem, ale nie zabrakło nam wrażeń. Oświetlane przez przewodniczkę stalagmity i stalaktyty, które tworzyły przedziwne konstelacje, miały swoje nazwy. Był np. orzeł itp. Konstelacja przypominająca męskie genitalia, nie miała swojej nazwy, więc nazwaliśmy ją po polsku.

Rumunia, czy nadal dzika Jaskinia Meziad trekkingowo

W jaskini panował półmrok, jednak nawet to słabe oświetlenie w pewnym momencie zgasło. Przewodniczka powiedziała, że to oznacza, iż na zewnątrz jest burza. Do komnaty wyjściowej wracaliśmy już tylko z latarkami. Rzeczywiście – na zewnątrz była burza i tropikalna ulewa. Oberwanie chmury. Prawie nic nie było widać przez ten deszcz. Wszyscy turyści czekali w pieczarze, a z jaskini wylewały się potoki deszczówki.

Rumunia, czy nadal dzika jaskinia Meziad ulewa trekkingowo

Najgorsze było to, że tam gdzieś w dole stały nasze rowery. Mój stał centralnie w poprzek nowopowstałej górskiej rzeczki niosącej ze sobą kamienie. A sakwy? Czy pozamykaliśmy sakwy?! Jak się okazało godzinę później – nie wszyscy.

Rumunia, czy nadal dzika Jaskinia Meziad otwarte sakwy trekkingowo

Mój rower i zawartość sakw akurat nie ucierpiały. Ale odgarniałem spod kół górki kamieni.

Rumunia rowerem Jaskinia Meziad

Przemierzając nadal góry i doliny, pod wieczór powstały dwie grupy. Jedna jechała szybciej, druga wolniej. Ja byłem w tej drugiej. Przeoczyliśmy jeden zakręt i trzeba było nadrabiać kilometrów.

Rumunia, czy nadal dzika dodatkowe kilometry trekkingowo

Spotkaliśmy się w miejscowości Nucet, w której zapadła dziwna i niesympatyczna decyzja. Dotychczas trzymaliśmy się razem, a teraz, będąc pod wieczór w wiosce u podnóża gór, jeden z nas „zarządził”, że dzielimy się na dwie grupy, bo tak łatwiej o nocleg „na gospodarza”. Dookoła było tak mało przestrzeni, że nawet ogrodzone tereny wokół domów wydawały się niewystarczające do rozbicia namiotu. Mieliśmy ze sobą jedynie taką kartkę:

Rumunia, czy nadal dzika kartka trekkingowo

Język rumuński jak widać, do prostych nie należy. W kraju tym nie wiele osób mówi po angielsku, a przynajmniej nie w małych miejscowościach. Do kogo by tu zapukać? W wiosce Baita zadziwił nas Paweł. Wziął tą kartkę i podszedł do pierwszej lepszej bramy, za którą był tylko kawałek betonu. Sceptycznie na to spoglądaliśmy. W dodatku otworzył staruszek, z którym nie można się było dogadać. Potem przyszedł syn. Przeczytał kartkę, podrapał się w głowę, machnął ręką, żebyśmy za nim poszli. Pokazał kawałek dalej ogrodzone maleńkie wzgórze, a w zasadzie trawnik i skinął, że tu możemy się rozbić. Mało tego – pokazał też wąż z wodą. Próbował zagadywać pojedynczymi słowami po niemiecku. Niestety nie pogadaliśmy. Życzył dobrej nocy także po niemiecku. Było już ciemno i chłodno, ale mieliśmy nocleg z bieżącą, choć lodowatą, wodą do mycia i gotowania. Druga grupa nadal jeździła po wiosce i szukała noclegu.

Rumunia dzika statystyki 2 trekkingowo

Nazajutrz, pogoda się zmieniła z deszczowej na słoneczną, morale wzrosło. Gospodarza nie było, więc żegnaliśmy się z jego rodzicami robiąc sobie pamiątkowe zdjęcie. Pani była trochę nieśmiała, ale zachęcona podeszła również do kadru.

Rumunia, czy nadal dzika gospodarze trekkingowo

Rodzice uprzejmego gospodarza, który użyczył nam kawałka ogrodzonej ziemi na noc.

Brr…, nie musieliśmy nocować na dziko w górach pełnych miśków. Pozostała trójka trochę się namęczyła szukając wczoraj noclegu. Ktoś wreszcie ich zaprowadził na działkę za wioską.

Przed nami był morderczo stromy podjazd. Jeszcze o tym nie wiedziałem. Dowiedziałem się w połowie wjazdu na 1200 m. Końca nie było widać. Bez odpowiednich przerzutek i z największym ze wszystkich ciężarem (nigdy więcej tyle nie zabiorę na wyprawę), przystawałem co jakiś czas na kilkudziesięcio-sekundowe przerwy. Pot lał się z czoła. Tutaj muszę obalić pewien mit. Drogi rumuńskie wcale nie są takie złe. Niejednokrotnie widziałem gorsze w Polsce. Wg mnie najgorsze, z którymi się spotkałem do tej pory były na Ukrainie i w Mołdawii. Nieco lepsze w Gruzji i w Armenii, ale Rumunię proszę zostawić w spokoju. Może to efekt przystąpienia do UE i pozyskania dodatkowych środków na budowę i remonty? Jedno jest pewne – krowy, konie i inne zwierzęta domowe nadal łażą środkiem asfaltu bez skrupułów.

Rumunia, czy nadal dzika konie trekkingowo

Zwierzęta na rumuńskich drogach to nadal stały widok 🙂

Rumunia rowerem krowa

Gdy już wjechaliśmy czerwoni na tą górę, po wspólnej sesji zdjęciowej, mieliśmy przed sobą 55 km zjazdu. To jest życie, gdy rower sam niesie! I to jest też zaleta gór – był ostry podjazd – przyjdzie również kolej na zjazd. W drodze podziwialiśmy charakterystyczną architekturę Rumunii, z wieżyczkami w stylu chińskim oraz cerkwie.

Jeśli ktoś nie był nigdy w Rumunii, a lubi dyskonty – są Lidle! Nawet w mniejszych miejscowościach, niż w Polsce. Ceny prawie identyczne, z wyjątkiem mleka i mleko-pochodnych produktów. Tutaj, jak i innych państwach bałkańskich maślanki, kefiry, jogurty są dwa razy droższe! Nawet znane marki z Lidla. Do dziś nie wiem dlaczego. Może dlatego, że większość ludzi ma swoje krowy i nie potrzebują kupować mleka w sklepach?

Pod koniec dnia w miejscowości Zlatna, gdy robiliśmy zakupy na kolację, zagadali do nas miejscowi rowerzyści. Nastoletni chłopcy mówili trochę po angielsku. Pytali gdzie jedziemy, itp. Wywiązała się dyskusja na temat sprzętu rowerowego i marek. Chcieli namiary fb do Ewy. A potem towarzyszyli nam na rowerach do końca miasteczka.

Nocowaliśmy na niedużej wysokości. Na łące może 50 m od szosy. Woda w strumieniu nieopodal miała pomarańczowo-brązowy kolor, więc na nic się zdała. Pamiętam, to właśnie tam opatentowałem swój nowy sposób „brania prysznica” w warunkach turystycznych. Mając pół butelki wody odświeżyłem się na tyle, że nie śmierdziałem i nie kleiłem się do śpiwora! Potrzebna była do tego jeszcze gąbka i żel pod prysznic. Za prysznic służyła butelka PET! Ot co! Oczywiście na co dzień  pół butelki to trochę za mało. Optymalnie jest 1,5 l wody, a już 2 l to luksus. I tak też właśnie robiliśmy rozwiązując problem braku jezior i rzek, co szczególnie przydawało się w ciepłych krajach, takich jak Mołdawia czy Albania.

Rumunia dzika statystyki 3 trekkingowo

Nocleg był spokojny, bez zwierzęcych gości.

Rumunia, czy nadal dzika nocleg góry trekkingowo

Rumunia, czy nadal dzika nocleg góry 2 trekkingowo

W Rumunii często jedliśmy śliwki z drzew. Takie duże, żółte. Nie węgierki tylko rumunki :).

Rumunia, czy nadal dzika sad trekkingowo

Wyjazd ze śliwkowego sadu 🙂

Zaowocowało to tym, że czwartego dnia pobytu w tym kraju, jeden z naszych kolegów zaczął mieć niestrawności. Mało powiedziane. Po prostu silnie się struł, do tego stopnia, że nie był w stanie dalej jechać i, jak to mówiliśmy, najlepiej poznał wszystkie krzaki na Bałkanach. Umówiliśmy się, że połowa z nas kręci dalej, a trójka czeka na busa-autostopa, wsadza doń kolegę z rowerem, a sami nas doganiają i spotykamy się wszyscy w miejscowości Sybin, ok. 100 km dalej. No to pojechaliśmy. Niedługo później mijał nas, jadący busem struty kolega. W porządku. Jednak nasze zdziwienie było ogromne, gdy w połowie drogi, gdy na horyzoncie zaczęło się błyskać, minął nas drugi bus z machającą zeń pozostałą dwójką. Nie tak się umawialiśmy. Dojechaliśmy siłą własnych nóg w ulewie i zmarznięci do Sybin. Byliśmy wściekli. Tym bardziej, że okazało się, iż nasza „wesoła trójka” siedzi sobie w centrum, w ciepłej knajpie i najedzeni wesoło nas „zapraszają”. Bez komentarza. Trzeba było znaleźć nocleg. Prowadziłem wg tego co pokazywała mi mapa. Musieliśmy wyjechać z wcale niemałego miasta i rozbić się na jakiejś polanie za nim. Trochę to trwało, gdyż błądziliśmy po jakimś parku, gdzie stały niby budki kempingowe, ale nikogo nie było w recepcji. Było już ciemno. Znaleźliśmy w końcu dobre miejsce.

Rumunia dzika statystyki 4 trekkingowo

Rumunia dzika statystyki 5 trekkingowo

Nad ranem obudziłem się z bólem brzucha i wymiotami. Wojtek i Paweł też. Padał deszcz. Czekaliśmy trochę, aż przestanie padać. W międzyczasie skulony w bólu kilka razy zasypiałem w namiocie. Kiedy się obudziłem koło 11, dowiedziałem się, że „wesoła trójka” już pojechała mówiąc, że ich dogonimy. Byłem zły. Równie dobrze mogliśmy już nie jechać w szóstkę, skoro tak postąpili i nie zamierzałem na pewno nikogo ścigać. Deszcz ustał po godzinie 12, bóle brzucha zmniejszyły się na tyle, że mogliśmy wyruszyć powolnym tempem, byle do przodu.

Rumunia, czy nadal dzika wyścig mtb trekkingowo

Wyruszając po porannych dolegliwościach brzucha w drogę, spotkaliśmy na trasie górski peleton.

Tego dnia w planach było pokonanie Karpat Trasą Transfogaraską. Wyjechaliśmy na trasę szybkiego ruchu. Wiatr momentami sprzyjał i mogliśmy cisnąć 30 km/h. Po lewej stronie mieliśmy ogromne równiny, a po prawej ciągnął się łańcuch Karpat.

Rumunia, czy nadal dzika tęcza trekkingowo

Dojechaliśmy pod wieczór do miejscowości Cartisoara leżącej jakieś 5 km przed głównym podjazdem Trasy Transfogaraskiej. W wiosce tej okazało się, że jest tutaj pole namiotowe. Wskazali nam je miejscowi. Pole było cudowne i po normalnych, polskich, niezawyżonych cenach. Zapłaciliśmy około 20 zł za namiot trzyosobowy i to wszytko – w tym prysznic, pranie w pralce i ładowanie sprzętu, bez dodatkowych opłat. Elegancko wystrzyżone trawniki, brak turystów, zacisze, domki i wiaty z bali pomalowanych na kolor wiśniowy. I widok na zachodzące słońce – poezja. Tym bardziej, że potrzebowaliśmy zrobić pranie i nabrać sił przed jutrzejszym podjazdem na 2000 m. Okazało się, że pralka i owszem – pierze, ale nie wiruje, bo jest zepsuta. W zasadzie to chyba już w trakcie prania się okazało. Ciuchy trzeba było wyciskać, a z rana czekać do 10 aż pranie wyschnie w promieniach słońca. I tak nie wyschło do końca i trzeba było suszyć je po drodze na bagażniku. Jeśli to są dwie skarpetki albo ręcznik, to pół biedy, ale my mieliśmy tego o wiele więcej!

Rumunia, czy nadal dzika Cartisoara pole namiotowe trekkingowo

Rumunia dzika statystyki 6 trekkingowo

A tymczasem u naszych „towarzyszy podróży”… Myśleli, że zdołają pokonać wczoraj Transfogaraskę, ale się pomylili. Dotarli mniej więcej do 3/4 wysokości i zastał ich wieczór. „Wesoła trójka” okazała się być „niesforną trójką”. Miny im zrzedły, gdy okazało się wieczorem, iż nie mają ze sobą kuchenki gazowej. Kuchenkę zostawili rano Pawłowi, którego bolał brzuch i który nie potrafił odpalić mojej kuchenki benzynowej (spałem). Tak więc obozowali sobie na górze w totalnej zimnicy, nie mogąc nawet zrobić sobie ciepłej herbaty. A na dole na polu namiotowym było cieplutko i przyjemnie. Owo pole namiotowe szczerze polecam wszystkim!

Rumunia, czy nadal dzika Cartisoara widok Transfogaraska trekkingowo

Rumunia, czy nadal dzika transfogaraska widok trekkingowo

Jak wygląda podjazd na 2000 m Trasą Transfogaraską? Napiszę tak: dopóki rosną drzewa, które osłaniają od wiatru, jedzie się ciężko, ale się jedzie.

Rumunia, czy nadal dzika transfogaraska początek trekkingowo

Dopóki drzewa osłaniają od wiatru, jedzie się ciężko, ale się jedzie…

Rumunia, czy nadal dzika połowa widok trekkingowo

Rumunia, czy nadal dzika połowa widok 2 trekkingowo

Kłopot zaczyna się mniej więcej na 3/4 wysokości. Rośnie tu już tylko mech, a wiatr hula na całego.

Rumunia, czy nadal dzika wyżej mech transfogaraska trekkingowo

Kłopot zaczyna się mniej więcej na 3/4 wysokości…

Mimo, że nachylenie drogi nie wydaje się specjalnie duże, wiatr powoduje, że prawie stoi się w miejscu. Jest ogromny opór. Średnia prędkość podjazdu wynosiła w moim przypadku 8-9 km/h. Robiłem co chwila przerwy. Gdybym miał większe zębatki z tyłu, jechałbym na pewno wolniej. A tak, z moim 7-rzędowym, trekkingowym wolnobiegiem musiałem cisnąć dość mocno, żeby ujechać. Na każdej półce skalnej, gdzie można było się zatrzymać, by odpocząć, zatrzymują się samochodami i motorami turyści robiący zdjęcia. Oczywiście wjazd rowerem z tyloma tobołami wzbudza sensację. Niestety nie działa to u tych, którzy wkładają w podjazd ogromny wysiłek fizyczny. Wręcz przeciwnie – w takiej sytuacji zmotoryzowani turyści denerwują, nie ma gdzie się zatrzymać.

Na szczyt wjeżdżam co prawda pierwszy, ale coś za coś – złe przekładnie napędu odbijają się na moich kolanach. Z kolei Wojtek wjeżdża z niedawno wyleczoną kontuzją ścięgna Achillesa. Też czuje ból, ale napiera do przodu. W połowie trasy na górę znajduje się schronisko i stragany z drogimi, a zarazem chińskimi pamiątkami.

Na górze (bo na szczyt się nie wjeżdża, brakuje jakieś 100 m) podobnie – mnóstwo straganów z pamiątkami i jedzeniem – komercja i tylu turystów, że trudno się przecisnąć z rowerami.

Rumunia, czy nadal dzika transfogaraska szczyt trekkingowo

Rumunia, czy nadal dzika transfogaraska szczyt stragan trekkingowo

Stragan na 2000 m z lokalną kuchnią, jak w Zakopanem.

Chyba się tego nie spodziewaliśmy. Można za to zrobić zdjęcia z bajecznymi widokami, wijących się w dole asfaltowych serpentyn.

Jest tutaj stacja meteorologiczna i piękne, turkusowe jeziorko, przypominające Morskie Oko.

Rumunia, czy nadal dzika transfogaraska szczyt turkusowe jeziorko trekkingowo

Długo nie zabawiliśmy, bo przecież trzeba było „gonić” tamtych. Teraz najlepsze – zjazd. Dziwne uczucie, rozglądamy się dookoła, droga wiedzie prosto na skalną ścianę i w ogóle nie pnie się do góry… Aa! Jest tunel! W tunelu zdecydowanie cieplej. Hałas niesamowity! Po drugiej stronie – nowa kraina! Zjazd z ogromnej górki! Zakładam polar, bo jest bardzo zimno. Zjeżdżamy. Ponieważ jest dużo serpentyn, trzeba to robić ostrożnie, non-stop wyhamowując. O ile podjazd od strony północnej piął się cały czas w górę (32 km), o tyle ściana południowa to nie tylko zjazd. Jest trochę pagórków, pod które trzeba podjeżdżać. Za to droga w dół jest dłuższa od tej strony, bardziej rozwleczona (87 km). To pozwoliło nam tego dnia wjechać na wysokość 2055 m i jednocześnie przejechać 121 km! Szczytów o takiej wysokości w trakcie miesięcznej wyprawy-pętli przez Bałkany mieliśmy wiele. Po pokonaniu pierwszego – Transfogaraski – kolejne stawały się w oczach mniejsze i można powiedzieć, że „weszły nam w nawyk” :). Po prostu – wjeżdżaliśmy i zjeżdżaliśmy. Na wysokości 880 m znajduje się ogromny zalew Vidraru. Może sam zalew nie jest aż taki ogromny, natomiast podziw budzi monumentalna zapora! Nie sposób jej ominąć. Warto zobaczyć!

Gdzieś po drodze Wojtek odebrał sms-a od pierwszej grupy, że czekają na nas przy Jeziorze Valcele, gdzie rozbili obóz, jest fajnie i w ogóle, w ogóle… Mieliśmy tam jeszcze z jakieś 60 km. Więc cisnęliśmy niestrudzenie. Jakieś 10 km przed tym zbiornikiem okazało się, że niepotrzebnie. Wojtek znowu otrzymał sms-a, że grupą zainteresował się jakiś Rumun i zaprosił ich na nocleg do swojego domu, więc już na nas nie czekają i możemy w zasadzie sobie nocować gdzie chcemy. Byłem wściekły. Po raz kolejny ktoś tu postąpił nie-fair. Life is brutal. Skręciliśmy w stronę jeziorka pokazanego na mapie, bo po takim dniu człowiek chce się odświeżyć. Ściernisko. Drogę od jeziora odgradzał rów melioracyjny, którego nie dało się tak po prostu przejść czy przeskoczyć. Nocowaliśmy przemęczeni na polu. Obiecałem sobie, że jutro na pewno nie będzie żadnej gonitwy. „Pierwsza trójca” albo zaczeka albo będą kontynuować podróż sami.

Rumunia dzika statystyki 7 trekkingowo

Rumunia, czy nadal dzika nocleg ściernisko j. Valcele trekkingowo

Po pokonaniu Karpat w zasadzie mieliśmy już z górki albo po płaskim do samego Dunaju, czyli naturalnej granicy rumuńsko-bułgarskiej. Podziwialiśmy ogromne pola słoneczników.

Rumunia, czy nadal dzika słoneczniki trekkingowo

Rumunia, czy nadal dzika słoneczniki 2 trekkingowo

Nie wiedzieliśmy, że w Rumunii hoduje się również tak dużo arbuzów. Przejeżdżając przez wioski między Slatiną a Caracal trafiliśmy na załadunek tych owoców do tirów. Całe tiry wypełnione ogromnymi arbuzami!

Pamiętam, że nocleg na polu tego dnia był jednym z cieplejszych i przez to bardzo przyjemnych. Jechaliśmy teraz już w piątkę, a nie szóstkę, gdyż Paweł tak jak sobie zaplanował, odłączył się i skręcił do Bukaresztu. To był jego cel. Nasza piątka miała cele znacznie odleglejsze.

Rumunia dzika statystyki 8 trekkingowo

Gdy opuszczaliśmy Rumunię, czekała nas jeszcze jedna atrakcja – przeprawa promem przez Dunaj. Po drugiej stronie znajdowała się już Bułgaria. Przeprawa odpłatna, ale kosztowało to nie wiele. Prom był dość spory, bo mogły wjeżdżać na niego również tiry, zatoczyć pętlę i odwrócić się drugą stroną. Było sielsko i marynarsko. Kolega miał harmonijkę ustną i grał na „łajbie” hity z westernów. Szanty to nie były, ale co tam – było miło.

cdn.

Facebook Comments Box

Komentarze są wyłączone.