W góry ciągnęło mnie zawsze. Odkąd pierwszy raz zobaczyłem Tatry, zawsze chciałem tam wracać. Korzystając więc z czwartkowego święta i 4 dni wolnego, porwałem moją żonę na spontaniczny wypad do Zakopanego. W planach turystyczny standard – Gubałówka, Kasprowy, Morskie Oko i Dolina Kościeliska. 4 atrakcje na 4 dni. Żadnych wjazdów kolejkami, żadnych Krupówek. Tylko my, szlaki, piękno natury, oscypki i herbata z termosów. Lekcja, której się nauczyłem była taka, że nigdy więcej wyjazdów do Zakopanego w długi weekend. Kłopoty zaczęły się już w połowie zakopianki. 1,5 godziny w korku. Miałem wrażenie, że pół Polski wpadło na podobny pomysł spędzenia wolnych dni. Bardzo dużo pijaństwa, krzyków, sprośnych tekstów, dymu z papierosów i to nie na Krupówkach – mowa o szlakach. Jednym słowem – Polacy bawią się w górach! Pomijam fakt, że to samo mieliśmy w pensjonacie – impreza na dole do 4 nad ranem, a u góry – rodzina z dziećmi skaczącymi po suficie i krzyczącymi na korytarzu.
Pogoda była piękna tylko w pierwszy dzień. Wejście na Gubałówkę było prawdziwą przyjemnością.
W drodze powrotnej pozowały nam rude kitki… 🙂
W pozostałe dni po prostu cały czas lało. Nie mniej jednak nie daliśmy za wygraną. Mieliśmy ze sobą pałatki przeciwdeszczowe i chodziliśmy po górach mimo przemoczonych butów. W drugi dzień, wchodząc na Kasprowy – znany widok – tata „wciągający” na górę po dość trudnym, zielonym szlaku żonę i płaczące ze zmęczenia dziecko. Bardzo wiało, po południu zapowiadane były burze.
W schronisku na szczycie zaduch, nie było gdzie usiąść. Część „turystów” wjechała najpierw kolejką na górę, a teraz siedzi i pije piwo jedno za drugim, jakby do tego stworzono właśnie schronisko! Na zewnątrz młoda dziewczyna z chłopakiem Anglikiem pyta mnie o szlaki w dół, bo jest tu pierwszy raz. Zrobili nam ładne zdjęcie.
Mieliśmy tego dnia iść z Kasprowego na Giewont, ale bardzo dobrze, że zeszliśmy szlakiem prowadzącym w drugą stronę. W połowie drogi dopadła nas ulewa. Na szczęście burza przeszła bokiem i na obfitym deszczu się skończyło. Idąc Doliną Gąsienicową, na szlaku znaleźliśmy całkiem świeże odchody misia.
Nazajutrz zaplanowaliśmy przejść trasę do Morskiego Oka i wdrapać się nad Czarny Staw. Z powrotem myślałem o szlaku prowadzącym wzdłuż Doliny Pięciu Stawów. Lało cały dzień.
W schronisku nad Morskim Okiem jeszcze gorszy tłok i zaduch, niż na Kasprowym – dosłownie uciekaliśmy stamtąd. Pięć Stawów sobie odpuściliśmy. Wróciliśmy tą samą drogą. Mam mieszane uczucia i różne myśli patrząc na konie ciągnące na tej trasie bryczki z turystami. Tak samo strumień przemyśleń przepływa przeze mnie, gdy patrzę na zachowania większości ludzi na popularnych szlakach. Wydaje mi się, że prawdziwych turystów, którzy wiedzą po co jadą w góry i potrafią cieszyć się oraz upajać pięknem natury, jednocześnie ją szanując, można poznać m.in. po tym, że się nie drą, lecz idą z plecakami w ciszy. Po prostu idą…
W niedzielę zdecydowaliśmy się wracać z rana, darując sobie w tym deszczu Dolinę Kościeliską. Jak się okazało, nie tylko my wpadliśmy na pomysł przedwczesnego powrotu… Zakopianka znowu była w korku.
Podsumowując – polecam Tatry, ale nie na długie weekendy. Warto przemyśleć termin wyjazdu, jeśli chcemy uniknąć tłumów urlopowiczów i sprawdzić również pogodę długoterminową, chyba że deszcz nam nie straszny :).