Skąd na czarnej plaży Sólheimasandur, na południu Islandii wziął się samolot? Zapraszam – oto historia wraku Dakota DC-3?
Skąd na czarnej plaży Sólheimasandur, na południu Islandii wziął się samolot? Zapraszam – oto historia wraku Dakota DC-3?
„W chłodne, listopadowe popołudnie 1973 roku Eyrún Sæmundsdóttir robiła na drutach wełniany sweter w swojej sypialni, gdy wyjrzała przez okno i zobaczyła samolot marynarki wojennej USA spadający z nieba i rozbijający się na jej farmie położonej w południowej Islandii.
Gdy samolot wyłonił się zza chmur, Eyrun zaczęła prząść coraz szybciej, nie spuszczając wzroku ze spadającego samolotu, dopóki nie zniknął za czarną piaszczystą wydmą, gdzie jej posiadłość stykała się z Północnym Atlantykiem. Kiedy zgrzyt metalu ocierającego się o bazalt przestał być słyszalny, Eyrún spojrzała w dół i zobaczyła, że jej mąż patrzy na nią przez szybę. Każde z nich pozostawało znieruchomiałe przez kilka sekund, przygotowując się na coś, aż w końcu Einar upuścił na śnieg belę siana.
Kiedy podmuchy wiatru uderzyły w ich falisty dach, Eyrún owinęła się kocem i zatrzasnęła za sobą drzwi. Katastrofa miała miejsce jakieś 5 kilometrów od ich wiejskiego domu, na języku lodowca Mýrdalsjökull, a w ich ciągniku było mało paliwa. Nie wiedząc, co znajdą, Eyrun i Einar powoli zaczęli przedzierać się przez lód i mgłę, krok po kroku, w kierunku plaży Sólheimasandur.” (https://motherboard.vice.com/en_us/article/mg777n/icelands-ghost-fleet)
Co się stało? Dlaczego samolot runął? Czy ktokolwiek przeżył?
Rok rocznie czarną plażę na południu Islandii odwiedzają tłumy turystów tylko po to, aby zrobić sobie zdjęcie przy wraku porzuconego samolotu Dakota DC-3. Choć dostęp do niego nie jest łatwy, pielgrzymki ciekawskich wytrwale ciągną ku oceanowi przemierzając 4-kilometrowy odcinek kamienistej drogi.
To ciekawe, gdyż jeszcze kilka lat temu do wraku docierali podobno nieliczni. Nie była to „atrakcja masowa”. Wydaje się jednak, że nie ma to jak dobra promocja i reklama. Zaczęło się od Sigur’a Rós’a, który przedstawił samolot w swoim filmie dokumentalnym, pt. Heima. Potem kilku fotografów zaczęło pokazywać zdjęcia wraku. Ich fotografie szybko obiegły świat i zostały wykorzystane jako tło w filmie Bollywood, następnie przez fanów Star Trek’a i w końcu, jako miejsce podróży ślubnych. W listopadzie 2015 r., jeżdżącego na deskorolce po dachu samolotu, Justina Biebera, miało zobaczyć w teledysku 200 milionów ludzi. I stało się – islandzki wrak zdobył sławę na światowym poziomie. Jednakże, czy ktoś z odwiedzających wie dlaczego szczątki samolotu DC-3 znajdują się w tym miejscu? Zapewne nieliczni.
Przygotowując się do rowerowej wyprawy po Islandii, czytając i przeglądając zdjęcia z tej magicznej krainy, wiedziałem jedno – wodospady wodospadami, ale ten wrak muszę zobaczyć!
Dla dociekliwych przedstawiam historię lotu ww. samolotu Dakota, a w zasadzie przerobionego C-117 (https://motherboard.vice.com/en_us/article/mg777n/icelands-ghost-fleet, tłumaczenie własne):
„21 listopada 1973 r. Kapitan James Wicke wykonując rutynową misję, leciał przez Islandię do amerykańskiej stacji lotniczej Marynarki Wojennej, gdy pogoda się zmieniła. Temperatura spadła do -10 ° C, arktyczne podmuchy wzrosły do 100 km/h, a gaźnik jego C-117 zaczął zasysać lód. Po walce z silną turbulencją oba silniki zamarzły i przestały działać. Samolot był w tak gęstej mgle, że żaden z pięciu pasażerów nie widział ze swoich okien końca skrzydeł. Zrobiło się zupełnie cicho.
Samolot spadał nad Vatnajökull, największym lodowcem w Europie, i spadał bezpośrednio w kierunku szczerbatego szczytu o wysokości 1524 m. Wicke nadał sygnał SOS i gorączkowo próbował ponownie uruchomić silniki. To był dzień przed Świętem Dziękczynienia. Mężczyźni na pokładzie zdawali sobie sprawę, że zaraz umrą.
Właśnie wtedy porucznik Gregory Fletcher, 26-letni pilot odbywający trening, który miał przelatane w C-117 tylko 21 godzin, chwycił za stery i podjął decyzję, aby skręcić na południe kierując samolot do oceanu. Wiedział, że hipotermia na Północnym Atlantyku dopadnie ich po około 15 sekundach, ale zderzenie z lodowatym urwiskiem natychmiast zabiłoby ich wszystkich.
Kiedy samolot wyłonił się z chmur na wysokości 762 m, Fletcher zorientował się, że szybują nad jakąś cholerną rzeczą, która wyglądała jak księżyc. Położył samolot równolegle do brzegu, wykorzystując zamarzniętą czarną plażę jako pas startowy, wchodząc w poślizg 27 m nad wydmą, a następnie zatrzymał się 6 m od oceanu. Śmigła były wygięte, osłony silnika zostały zmiażdżone, a zbiorniki paliwa rozerwane, ale Fletcher uratował wszystkim życie.
Najpłynniejsze lądowanie, w jakim kiedykolwiek brałem udział – powiedział Howard Rowley, starszy sierżant sił powietrznych.
W sytuacji wycieku paliwa ze zbiorników i możliwości zapalenia się i eksplozji samolotu załoga otworzyła właz i wyskoczyła. Ale wcześniej sierżant sztabowy Vernon Romskog zdążył zabrać samolotowy zestaw przetrwania. Gdy Wicke zabezpieczył samolot, Fletcher zmontował klasyczne radio WWII z zestawu, położył je między kolanami i zaczął nim kręcić tak szybko, jak potrafił.
To było jak z filmu Johna Wayne’a – wspomina Rowley. Radio miało antenę na drucie, która była podłączona do zestawu, i która całkowicie skorodowała. Ale w godzinę później nad głową pojawił się śmigłowiec Sił Powietrznych, by uratować mężczyzn. Lekarze zbadali każdego z ocalałych z powrotem w bazie wojskowej w Keflavík i stwierdzili, że każdy z nich wyszedł ze zdarzenia bez szwanku.
Kiedy urzędnicy usłyszeli relacje załogi o tym, co miało miejsce, marynarka wojenna przekazała Fletcherowi lotniczy medal z brązową gwiazdą i kieliszkiem whisky. Dziś jest prawnikiem w Memphis i w pamięci pozostało mu jedynie czarne wspomnienie wypadku C-117.
Po prostu starałem działać jak najlepiej w katastrofalnej sytuacji”, powiedział Fletcher. Zrobiłem, co mogłem.” (https://motherboard.vice.com/en_us/article/mg777n/icelands-ghost-fleet)
A co z farmerami Einarem i Eyrún? Zanim dotarli na miejsce katastrofy, pasażerowie zostali już zabrani do szpitala, a wrak rozbierało wojsko. W związku z tym, małżonkowie przekonani, że żołnierze amerykańscy uprzątną szczątki samolotu, wrócili do domu. Okazało się jednak, że wojskowi zabrali tylko ważne części, a całą, ważącą 4,5 tony skorupę zostawili na plaży i odeszli. Amerykanie podpisali bowiem umowę z rządem Islandii, iż w przypadku rozbicia się ich samolotu na terytorium Islandii, płacą 85% kosztów „sprzątania”, resztę, czyli tak naprawdę śmieci, usuwają Islandczycy. Umowa obowiązywała tylko wówczas, gdy właściciel gruntu, na którym rozbił się samolot, złożyłby wniosek o usunięcie wraku. A taka sytuacja nigdy do tej pory nie nastąpiła. Dlaczego? Być może przez to, że Islandię w dużej mierze pokrywają lodowce i pustynie lawowe. Samolot może rozbić się w wielu miejscach i nikogo to nie będzie interesowało. Z drugiej zaś strony surowy klimat wyspy i ograniczone zasoby naturalne sprawiają, że Islandia musi wszystko importować. Dlatego jej mieszkańcy nauczyli się „chomikowania” różnych, z pozoru niepotrzebnych rzeczy. Z aluminium lotniczego można np. zrobić dach, płot, itp. A wypadków samolotów było tutaj już dużo. Podobno cała wyspa jest zasłana ich wrakami. Powstawały nawet całe firmy produkujące garnki i patelnie z blachy po samolotach. Niektórzy nawet robili z rozbitych maszyn powietrznych owczarnie.
Co się tyczy jeszcze naszego sławnego wraku DC-3 – ironią losu jest fakt, że ta sama ekipa ratunkowa, która udzielała pomocy jego pasażerom w 1973 r., po dziś dzień udziela jej nadal, ale turystom, którzy szukając wraku zabłądzili na czarnej pustyni. Bywały i bardziej tragiczne w skutkach sytuacje. Miejsce przy wraku jest niebezpieczne, gdyż leży tuż nad oceanem. Jakiś czas temu, w pogodny dzień, duża fala, która pojawiła się nagle i znikąd, porwała na oczach żony i dziecka mężczyznę robiącego zdjęcia. Gdy przybyła ekipa ratunkowa, było już za późno. Woda w oceanie jest lodowata.
Aby zapobiec podobnym wypadkom, w 2016 r. wytyczono do wraku kamienistą ścieżkę, zbudowano parking, a bramę zamknięto, tak, by nie można było wjeżdżać tam autem. Niepoważni turyści wjeżdżali jeepami i dewastowali plażę wokół samolotu driftując (kręcąc „bączki”). Niszczona była i jest nie tylko plaża, ale i sam wrak, który jeszcze niedawno miał dziób. W tej chwili zostały po nim już tylko wystające kable. Podobno nagminnie zdarza się, że ktoś smaruje farbą na wraku swoje „inicjały”. A szkoda, szkoda, bo wrak w islandzkiej, księżycowej scenerii prezentuje się naprawdę imponująco i z nutką tajemniczości. Osobiście nie miałem okazji podziwiać zorzy nad czarną plażą, ale polecam chociażby zobaczyć sobie w sieci zdjęcia tańczących na niebie kolorów, otaczających szczątki samolotu.
Na wszelki wypadek podaję współrzędne samolotu (wystarczy wpisać w google): N 63.45912°, W 019.36479°
Komentarze są wyłączone.