Kuchenka turystyczna, to podstawowe wyposażenie na „dzikich” wyprawach. Oprócz samego jedzenia, chcemy często napić się czegoś ciepłego, co rozgrzeje i/lub pobudzi organizm (herbata, kawa, kisiel, itd.). Mało tego – nad płomieniem kuchenki można w awaryjnych sytuacjach ogrzać dłonie lub przemoknięte stopy.
Chciałbym dzisiaj podzielić się spostrzeżeniami dotyczącymi korzystania z kuchenki benzynowej, amerykańskiej firmy – Coleman 533 Dual Fuel.
Mamy rok 2016, a kuchenkę kupiłem i używam od 2009 roku. W tamtym czasie, nie mając jeszcze żadnego doświadczenia z kuchenkami turystycznymi, przy wyborze kierowałem się dostępnością paliwa. Do kuchenek gazowych trzeba kupować specjalne kartusze, o które trudno w małych miasteczkach, w mniej rozwiniętych krajach. Choć są już ponoć adaptery, które pozwalają podłączyć zwykły gaz do nabijania zapalniczek, niemniej jednak wybrałem benzynę.
Kuchenka do tanich nie należy. Trzeba za nią zapłacić ponad 200 zł, lecz zakładając, że będzie to sprzęt na lata – warto. Zaletami tego palnika na pewno jest niewielki rozmiar, jak na kuchenkę benzynową. Nie trzeba wylewać paliwa przed każdą podróżą, jak w niektórych starszych modelach beznzynówek. Paliwo można uzupełnić na dowolnej stacji, a w zestawie znajduje się specjalny lejek do napełniania benzyny wprost z dystrybutora (trzeba uważać, aby nie „chlusnąć”). Płomień wydobywający się z palnika jest jasny, niczym gazowy i niebrudzący naczyń. Specjalnym zaworkiem możemy precyzyjnie regulować siłę płomienia. Kaloryczność benzyny jest zdecydowanie większa, niż gazu, w związku z czym na kuchence błyskawicznie zagotujemy litr wody (ok. 5 minut), pod warunkiem, że będzie osłonięta od wiatru. Paliwo wystarczy na dłużej, niż gaz z kartusza (ok. tydzień gotowania dwa razy dziennie – rano herbata i kawa, wieczorem dłuższe gotowanie makaronu i mięsa). Całość jest solidnie i estetycznie wykonana, a w razie problemów producent zadbał o łatwość demontażu (wymiana filtra, czyszczenie, itp.).
Tyle o zaletach. A teraz wady :). Waga samej kuchenki – ok. 1 kg + 0,5 kg paliwo w środku. Jeśli chcemy wozić benzynówkę w sakwie wraz z innym sprzętem, ciuchami, jedzeniem itd., musi być ona zamknięta w szczelnym pojemniku. Inaczej nie ma szans, aby nie było czuć smrodu paliwa. Ze względu na opary i możliwość pożaru, nie można jej też używać wewnątrz namiotu. Do tej pory swojego „colemanka” woziłem w kilku workach na mrożonki i reklamówkach – jeden worek nie wystarczy, chyba że byłby to jakiś worek żeglarski albo inny porządny pakunek. Kuchenka od góry ma stelaż – wiatrołap, który przecina pojedyncze worki. Pomimo małych rozmiarów, ma dwa wystające elementy – zawór i nakrętkę od pompki, które uniemożliwiają schowanie jej do zgrabnego, okrągłego pojemnika. Ponadto zawór jest tak skonstruowany, że w sakwach, gdzie wszystko się trzęsie, lubi się otwierać (oplatam go za każdym razem gumką recepturką). Jeśli zawór otworzy się w sakwie, a kuchenka była napompowana… – nie życzę tego nikomu. Miałem tak kilka razy na przestrzeni lat i wszystko śmierdziało benzyną. Najgorzej, kiedy był to śpiwór i poduszka. Na szczęście benzyna ma to do siebie, że jest paliwem lotnym i po dwóch dniach zapachu w śpiworze w ogóle nie było już czuć. Jeśli do kuchenki zatankujemy słabej jakości paliwo – będzie trochę kopcić. Najlepiej lać benzynę ekstrakcyjną, sprzedawaną w wygodnych i lekkich butelkach plastikowych. Dyszka kuchenki nigdy nie zatkała mi się na wyprawie, ale zatyka się między sezonami, gdy przez rok jej nie używam. Wystarczy wyczyścić. Podczas pierwszej wyprawy, zostawiałem kuchenkę na noc na trawie przed namiotem – w miejscu gdzie jest wgłębienie w butli, gromadziła się rosa i pojawiła się rdza. Farba zaczęła odchodzić – z roku na rok jest coraz gorzej. A więc – po ugotowaniu i ostygnięciu palnika, kuchenkę chowamy w worki i do namiotu. Rok temu coś zaczęło się dziać z pompką.Odkręciłem i zobaczyłem, że uszczelka się wyrobiła. Na szczęście w komplecie była zapasowa pompka. W tym roku, przy próbach odpalania, kuchenka zaczęła cieknąć przy zaworze. Okazało się że rozszczelnienie spowodowane było zużytym oringiem (taką gumową, okrągłą uszczelką). Poszedłem do sklepu hydraulicznego – koszt oringu – 50 gr. Kupiłem od razu większą ilość. Problem jest taki, że oryginalne części do tej kuchenki, nawet najmniejsze, są bardzo drogie i nie do kupienia w Polsce. Po wymianie pompki i oringu kuchenka odzyskała swoją świetność. Nigdy jej nie „konserwowałem”, a trzeba. Kupiłem więc smar teflonowy i nasmarowałem uszczelki. Myślę, że posłuży mi jeszcze kilka dobrych lat.
PS Co do transportu. W tym roku chciałem kupić hermetyczny pojemnik, w którym mógłbym wozić kuchenkę, ale znalazłem ciekawsze rozwiązanie. Kuchenka nadal będzie jeździć w workach zapinanych na struny, lecz włożona będzie od spodu w duży garnek, a na górę nasadzę mniejszy – naczynia pasują idealnie, a zyskam w ten sposób ochronę górnych elementów palnika oraz 600 ml pojemności w sakwie (do tej pory garnki jeździły puste). Na jednym z forów internetowych znalazłem takie rozwiązanie, jakby kogoś interesowało:
Jest też wersja droższa, oryginalna (koszt: 9 funtów brytyjskich, 50 zł + wysyłka z Anglii):
Ekonomiczniej kupić od razu zestaw z case’m. Zwróćcie uwagę, iż dolna część pudełka może pełnić zarazem rolę podstawki, dzięki której w czasie gotowania, kuchenka nie przylega bezpośrednio do wilgotnego często podłoża.
Komentarze są wyłączone.