Albania na rowerze – kraj inny, niż wszystkie cz. 1

Albania na rowerze – pierwszy dzień przygód.

W Macedonii mówili nam – „Albania – bad country, bad people”. Nie jedźcie, bo tam strzelają. Wbrew ostrzeżeniom, kontynuowaliśmy podróż. Wtedy nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy jak wiele byśmy stracili słuchając „dobrych rad”. Tuż przed granicą albańską spotkaliśmy jadącą w stronę Istambułu parę Francuzów w słusznym wieku. Po stanie skórzanych sakw widać było, że nie jest to pierwsza wyprawa rowerowa w ich życiu. Starszy pan powiedział, że odchowali dzieci, a teraz sobie podróżują i jest to już 14 ich wyprawa. Wzięliśmy namiary i ruszyliśmy dalej. Na przejściu granicznym, celnik o ciemnej karnacji, uśmiechając się podejrzanie, jakby wymuszonym wyrazem mimicznym twarzy, mówi do nas: „Albania goooood country”. Nie było żadnych problemów, szybko nas przepuścili.

Albania na rowerze zaklinacz

mały Zaklinacz Węży

Na początku nie było górzyście. Ot – zwykła wiejska droga asfaltowa. Co ciekawe – albańskie dzieci spotykane po drodze, nie tylko odpowiadały na „hello”, ale również potrafiły powiedzieć więcej po angielsku, np. „Where are you from”? Pierwsze miasteczko było ogólnie mówiąc brudne i miało bardzo dziurawe drogi. Wzbudzaliśmy powszechne zainteresowanie. Dorośli patrzyli na nas podejrzliwie, ale za to dzieci – nie :). Od razu dołączyła się do nas grupka maluchów na rolkach i rowerach i przez jakiś czas jechali za nami. W dalszej drodze oddaliłem się od grupy, ponieważ mijana dwójka chłopaków stojących przy szosie z kijaszkiem spowodowała, że do nich zawróciłem. Od razu pomyślałem sobie że złapali węża i właśnie się nim bawią. I tak było. W drewnianych widełkach trzymali za głowę węża. Starszy chłopak chwycił gada za łeb potrzymał chwilę (wszystko filmowałem) po czym rzucił na ziemię prawie mi pod nogi.

Albania na rowerze

Holendrzy spotkani w Albanii

Zabrałem się stamtąd i ruszyłem w pogoń za peletonem :). Spotkałem swoich wraz z innymi sakwiarzami. Para Holendrów zmierzała do Istambułu. Jej się skończyła umowa o pracę, on pracę rzucił i ruszyli na wielomiesięczną wyprawę. Pogadaliśmy chwilę, wymieniliśmy kontakty i życzyliśmy sobie szczęśliwej drogi. W pewnym momencie, na rozstaju dróg, Klaudiusz zapytał czy chcemy jechać przez góry do morza, czy nie, bo on chce przez góry. Nie wiem już jak to się stało, chyba byłem zbyt zmęczony albo wykazałem się totalną ignorancją, zresztą chyba jak większość ekipy, gdyż pojechaliśmy przez góry. Skapnęliśmy się o tym dopiero przy najbardziej stromych podjazdach z jakimi, w trakcie wyprawy, mieliśmy do czynienia. To w tych właśnie górach i tego dnia zacząłem odczuwać dokuczliwy ból kolan, zwłaszcza lewego, bowiem jadąc moim ciężkim rowerem trekkingowym na wolnobiegu, bez dużej zębatki, musiałem cisnąć na stojąco i z ogromną siłą. Mimo utrudnień, widoki, trzeba przyznać, były cudowne. Babcie, które pojawiły się nie wiadomo skąd (w promieniu wielu kilometrów nie było żadnych zabudowań) i szły po szosie, też odpowiadały „hello” :).

Albania na rowerze

albańskie babcie

sprowadzanie konia na właściwą drogę

Pokonuję te podjazdy, nagle widzę konia na środku drogi. Za mną jedzie samochód – wyprzedza mnie, zatrzymuje się przed koniem. Wyskakuje może 25-letni chłopak i stara się zwierzę przegonić na pobocze. Koń nie zamierza się ruszyć. Chłopak bierze go więc za sznur, którym był przywiązany do ziemi i sprowadza go z jezdni. Ja stoję, wszystko kręcę. Gdy Albańczyk spostrzegł, że go kręcę, ruszył w moim kierunku. Macha ręką, że nie. Każe sobie pokazać na telefonie (niemiła sytuacja). Chce żeby usunąć. Usunąłem coś, a on odjechał. Niestety wykasowałem inny plik, a film z koniem został :).

Dojechaliśmy do jakiejś wioski w górach – kilka domów, ale słychać piękne dźwięki. Albańska muzyka z charakterystycznymi rytmami i skalą dźwiękową. Odgłosy surmy (arabskiego klarnetu) są tak czyste i wierne, jakby zespół grał na żywo. Oczywiście nagrywam filmik. W innej wiosce z kolei słychać było afrykańskie bębny i pokrzykiwania :). Po drodze oglądamy jeszcze wiele pięknych, górskich widoków, ale jest po godz. 19, czas zacząć rozglądać się za noclegiem.

Nie było w pobliżu sklepów, nie było wody do picia. Na szczęście góry są zasobne w wodę. Znaleźliśmy przy drodze źródło. Mogliśmy znowu napełnić puste już, plastikowe butelki.

Albania na rowerze

źródło

Niewiele później, gdy już zapadł zmierzch, znaleźliśmy z Arturem półkę skalną, dość sporą płaszczyznę, na której można było rozbić namioty. Artur poszedł sprawdzić – była nawet górska rzeczka, można się było wykąpać. Był to dla nas naprawdę duży prezent od Stwórcy, gdyż na odcinku górskim, który pokonywaliśmy tego dnia, nie było w ogóle takich płaskich miejsc. Jak się okazało następnego dnia, moglibyśmy jechać jeszcze wiele kilometrów i chyba trzeba by było rozbijać się na szosie. Ale pojawił się problem, jak to zwykle w grupie bywa, bo dla Klaudiusza 90 km zrobione tego dnia to było za mało. Na szczęście grupa nasza uznawała zasady demokracji i Klaudiusz został przegłosowany w stosunku 1:4. Rozbiliśmy namioty bez wbijania szpilek (bo się nie dało) i przystąpiliśmy do gotowania. Tego dnia zabrakło mi benzyny w kuchence. Na szczęście była druga kuchenka – gazowa, z której mogłem skorzystać. Było w porządku. Noc też upłynęła spokojnie.

Zapraszam do dalszej części: http://trekkingowo.pl/2016/06/08/osama-albania-kraj-cz-2/


Statystyki:

[endomondowp type=’workout’ workout_id=’378435463′ ]

[endomondowp type=’workout’ workout_id=’378434715′ ]

Facebook Comments Box

Komentarze są wyłączone.