Lipawa i Ryga – kolejne cele wyprawy.
21.08.2015 r. Rano w kuchni na polu namiotowym powitali nas „polako-ślązako-czesi”. Starsze małżeństwo, które sobie jeździ po brukowanej części Europy samochodem i zwiedza. Byli bardzo sympatyczni i dowcipni. Opowiadali co warto zwiedzić w okolicy. Naszym celem na początek dnia była Lipawa – miasto – legenda. Bardzo chcieliśmy zobaczyć ruiny postsowieckiego miasta – Karosty.
„Karosta obecnie to dzielnica Lipawy. Dawniej stanowiła odrębną całość, która przez wiele lat była niedostępna dla osób z zewnątrz. W założeniu miało być to radzieckie wojskowe miasto, z bazą okrętów podwodnych. Budowy wojskowej twierdzy nigdy nie zakończono. Podczas I wojny światowej miasto znacznie ucierpiało, ale wciąż można oglądać pozostałości po ogromnych fortyfikacjach – wieże strzelnicze, bunkry i secesyjne kamieniczki oficerskie. Na uwagę zasługuje również budynek więzienia, w którym obecnie można nawet nocować za opłatą. Ostatni Rosjanie opuścili miasto w 1991 r. Spośród rozsypujących się budynków mieszkalnych i pozostałości zabudowań wojskowych wyróżniają się złote kopuły cerkwi św. Mikołaja. Warto również przespacerować się po ogromnym betonowym falochronie, który miał ochraniać bazę okrętów podwodnych, a także obejrzeć zatopione w morzu fragmenty budynków.” (źrodło: http://www.wnieznane.pl/)
Wjeżdżając do Lipawy zahaczyliśmy o kawiarnię. Dużo pieczywa, ciasteczek, przekąsek, w tym różne wypieki z mielonym mięsem w środku oraz kotlety. Trochę mnie zdziwiło to mięso w kawiarni, ale nie omieszkałem skosztować :). Miasto jest piękne! Zwiedzanie rozpoczęliśmy od neogotyckiego Kościoła św. Anny. We wnętrzu znajduje się trzeci pod względem wielkości prospekt organowy na Łotwie. Uwagę przyciąga również przepięknie rzeźbiony barokowy ołtarz z 1697 r., autorstwa Nikolasa Sefrensa. Przed wejściem do kościoła należy zarzucić na siebie jakieś leżące w środku płótna, jeśli ktoś jest za krótko ubrany.
Nieopodal znajdowało się Centrum Informacji Turystycznej, więc wzięliśmy mapki, kupiłem magnesy na lodówkę i jazda w kierunku Karosty! Przejechaliśmy przez most, patrzę kątem oka w prawo – wśród drzew coś lśni… Kopuły ogromnej Cerkwi św. Michała! Coś pięknego! Oszalałem! Biegam dookoła, robię zdjęcia…
Będąc w środku, jedna z kobiet, które zajmowały się świątynią, zwróciła mi uwagę, abym ściągnął chustę z głowy.
Z mapy i informacji w Internecie nie do końca wiedziałem, gdzie dokładnie znajdują się te ruiny w morzu, do których zmierzaliśmy. Zapytani ludzie po drodze (łamanym rosyjskim) pokazali nam gdzie. Pojechaliśmy, skręcając o skrzyżowanie za szybko. Ale dzięki temu trafiliśmy na bardzo długie i ciekawe molo.
Z mola widać już było ruiny, ale trzeba było się do nich trochę przedrzeć przez wydmy. Znowu oszalałem, biegam, pstrykam fotki. Bardzo chciałem zobaczyć dom zatopiony w morzu. Jak on się tam znalazł? Ponoć Sowieci, gdy opuszczali to osiedle, urządzili sobie tu poligon i wysadzali budynki.
W tej Karoście jest dużo więcej atrakcji. Można np. spędzić noc w byłym więzieniu, w prawdziwie więziennych warunkach (a więzienie jest ponoć nawiedzone – nawet było przedmiotem jakiegoś programu telewizyjnego typu „poszukiwacze duchów”). Można zagrać w grę typu escape room albo bezpłatnie pozwiedzać opuszczone osiedle, którego my nie mieliśmy czasu zobaczyć. Wróciliśmy do miasta na dworzec autobusowy. Autokarem chcieliśmy podjechać do stolicy Łotwy – Rygi. Autobusowe połączenia są tutaj o wiele lepsze, niż pociągowe. Pociąg jeździ chyba raz na tydzień, a autokary co godzinę. Pierwszy kierowca nas nie zabrał, pokazując pojemność bagażnika (że za mała na rowery). Za to drugi kierowca, pół godziny później, zabrał nas bez problemu. Koszt biletu: 8,55 ? za osobę + 2,50 ? rower. W autobusie super warunki, ale toaleta, nie wiedzieć czemu, zamknięta była na klucz. Przy wyciąganiu rowerów, już w Rydze, kierowca rozbawił nas niesamowicie – mówi do Marty: yyyy, eeee… to gdzie mieszkasz? 🙂 W stolicy zrobiliśmy sobie ekspresowe zwiedzanie starego miasta, gdyż plan zakładał dojazd pociągiem do Siguldy, bo przeglądając w Polsce mapy, nie znalazłem do tej miejscowości normalnej drogi – była tylko autostrada. Nie chciałem sprawdzać osobiście, czy jest „coś” przy autostradzie, żeby obyło się bez plamy i marnowania czasu.
A oto kilka zdjęć zrobionych w Rydze (mieście ładnym, ale z bardzo drogim jedzeniem):
Na koniec udaliśmy się na dworzec kolejowy. Bardzo rozbudowany. Zjedliśmy obiad w jakieś restauracji sieciowej ala Sfinks. Bardzo długo czekaliśmy głodni na zamówienie. Za 30 zł dostałem jakąś małą porcyjkę. Przy kupnie biletów nie było żadnych kłopotów. Pani kasjerka mówiła po angielsku. Cena biletu za ponad 50-kilometrową trasę to 3 ? razem z rowerem (czyli nie dużo). Marta chwyciła jeszcze dla nas pierogi na wynos u jakiegoś Turka na stacji i jakoś podejrzanie szybko udało nam się trafić na właściwy peron. Pociąg trochę szerszy, niż nasze osobowe. W środku dużo miejsca, ale stojaki rowerowe już były zajęte, więc rowery wprowadziliśmy do wagonu bezprzedziałowego, między siedzenia. Toaleta wyglądała, jak w naszych starych wagonach PKP.
Podróż minęła bardzo przyjemnie. Miła pani konduktor, co stacyjkę przechodziła przez wszystkie wagony sprawdzając, czy ktoś się nie dosiadł. Gdy dojechaliśmy do Siguldy, było już ciemno (23:00). Nie znaleźliśmy otwartego sklepu. Na mapie w telefonie miałem zaznaczone pole namiotowe pod miastem, obok jaskini Gutmana, do której zaplanowałem następnego dnia dotrzeć. Pojechaliśmy tam, przez las. Była już północ – kempingu nie ma! Tzn. było jakieś miejsce na „dziki kemping”, nieładne, zimne, bo przy dużej rzece – Gauji. Wróciliśmy na kemping pod miastem. Cena: namiot + osoba – 9 ?! Pobudziliśmy chyba wszystkich, bo już było po 24:00. Pod prysznicem woda była bardziej zimna, niż ciepła. Nieprzyjemne warunki i za taką cenę!
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’586261667′ ]
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’586345166′ ]
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’586553077′ ]
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’586604677′ ]
[endomondowp type=’workout’ workout_id=’587039974′ ]