Filtr wody Sawyer Mini SP128. Filtr do wody – przydatna rzecz, kiedy na szlaku naszej wyprawy rzadko pojawiają się sklepy, a wody w rzekach czy jeziorach jest pod dostatkiem. Post będzie dotyczył jednego modelu filtra, ponieważ tylko jeden miałem okazję przetestować. Nie będę więc robił przeglądu wszystkich dostępnych na rynku modeli i wymądrzał się przy tym, bo po prostu się nie orientuję w temacie, a i nikt mi za to nie płaci :). Staram się dzielić własnym doświadczeniem i spostrzeżeniami. Zachęcam do zapoznania się z tekstem, ponieważ na wyprawie przez góry Kaukazu obaj z kolegą mieliśmy ten sam model filtru, piliśmy z tych samych źródeł i obydwu nas los przez to boleśnie doświadczył.
Mowa będzie o filtrze ze średniej półki, za cenę ok. 150 zł – filtr wody SAWYER Mini SP128.
Mini oczyszczalnia wygląda tak:
Od razu mi się spodobał ze względu na funkcjonalność. Da się go nakręcić na zwykłą butelkę PET po wodzie i pić z niej bezpośrednio przez dzióbek z drugiej strony filtru.
Można pić także bezpośrednio z rzeki przez rurkę, jak również podłączyć filtr do rurki od bukłaka z wodą zakładanego na plecy.
W zestawie otrzymujemy: filtr, worek z gwintem, strzykawkę i rurkę.
Producent deklaruje, że urządzenie usuwa 99.99999% bakterii i 99.9999% pierwotniaków! Czyli nie wszystkie. „Obniża poziom mętności usuwając cząstki powyżej 0.1 mikrona (przykładowo E.Coli – 0.8 mikrona), waży tylko 57 gramów i może przefiltrować 378 541 litrów wody co oznacza, że przy dziennej filtracji 3 litrów wody filtr wody Sawyer Mini SP128 wystarczy na 345 lat!” I dalej: „Filtry Sawyer oparte o technologię membrany kapilarnej nie usuwają żelaza, siarki, metali ciężkich lub innych związków chemicznych oraz nie zabijają niektórych wirusów – pamiętaj by unikać zbiorników wodnych narażonych na ekspozycję chemikaliów z fabryk czy masowych pól uprawnych. By pozbyć się wirusów należy użyć do tego odpowiednich środków chemicznych.” Tyle w teorii. A więc istniało ryzyko, że akurat trafimy na tego wirusa, którego filtr nie usuwa, choć prawdopodobieństwo było bardzo małe. Pierwsze filtrowanie odbyło się nad rzeką Abasha w Gruzji.
Ponieważ nie padało, woda spływająca z gór była krystalicznie czysta. Ale i tak filtrowałem wodę. Piłem ?na surowo?. Drugie filtrowanie odbyło się nad brudną rzeką Tekhuri, niosącą błoto po deszczach. Kolor był brunatny. Niestety nie mam zdjęcia dla porównania. Niżej widać już przefiltrowaną wodę.
Ponieważ byłem bardzo spragniony, również piłem bez przegotowania. Poburczało trochę w brzuchu, ale nic mi nie było. Za trzecim razem filtracja odbyła się o zmierzchu. Wjechaliśmy na wysokość 725 m. Zaczynał się Kaukaz. Dotarliśmy do miejsca, gdzie wg mapy miało być źródełko wody pitnej. I rzeczywiście było, ale nieczynne.
Na szczęście obok drogi usłyszeliśmy szum wody. Przechodząc przez krzaki i po zboczu w dół ujrzeliśmy górski potok. Woda krystaliczna, lodowata, przyjemna. Nafiltrowaliśmy po butelce wody. Rozbijając szybko namioty (bo już było ciemno) gdzieś przy górskiej dróżce, rozpoczęliśmy od delektowania się surową, przefiltrowaną wodą. Dopiero potem została zagotowana, by zalać zupki chińskie. Obudziłem się ok. 23:00 z silnymi skurczami żołądka i odruchami wymiotnymi. Myślałem, że nie dobiegnę do krzaków! Ale dobiegłem :). Takich ?wypadów? z namiotu i ?salw? w ciągu nocy było ze trzy. O 23:00 mój kolega jeszcze nic nie czuł, ale później gdy się budziłem w nocy, słyszałem, że też biega po krzakach i cierpi nie tylko z powodu skurczów żołądka. Nad ranem czułem się jak na kacu. Ale byłem w stanie powoli zwinąć namiot i się spakować. Gorzej było z kolegą. Cały czas biegał w krzaki, a poza tym leżał tylko w namiocie. Nie był w stanie się spakować. Sytuacja była niekomfortowa, ponieważ nie mieliśmy wody ani jedzenia.
Trzeba było gdzieś w górach dotrzeć do baru. Najbliższy wg moich map znajdował się za jakieś 15 km od miejsca biwakowania. Pomogłem zwinąć namiot koledze. Wyprowadziłem mu rower pod górę na szosę (spaliśmy trochę niżej) i jakoś dotarłem do baru, czekając na kompana dobre pół godziny, już się niepokojąc (ponoć znowu filtrował wodę ze źródła przy drodze).
Jak widać filtr wody Sawyer Mini SP128 lubi płatać figle. Nie zawierzałbym mu więc w 100%. Dodam jeszcze, że nie bawiłem się w słomki, woreczki i strzykawki dostarczone przez producenta. Miałem dwie 1,5 l butelki PET. Jedną nabierałem brudnej wody, zakładałem filtr i przelewałem czystą wodę do drugiej butelki. Trwa to dość długo i męczy przy tym ręce, bowiem aby woda zechciała lecieć, butelkę trzeba coraz mocniej ściskać i nabierać do niej co jakiś czas powietrza. Nie chciałbym tego powtarzać codziennie, ale w sytuacjach ekstremalnych ? czemu nie?
Komentarze są wyłączone.